I nasza uwaga.
Banalne, ale tak często o tym zapominam”.
Codzienność pełna jest zabiegania, załatwiania różnorodnych spraw, pracy,
zdobywania kolejnych przedmiotów, wyszukiwaniem rzeczy, których moglibyśmy pożądać,
aby się uszczęśliwiać i znowu ginięcia w pułapce intensywniejszej pracy, która
ma przynieść zyski i awans. O relacjach z innymi niewiele myślimy. O
delektowaniu się życiem jeszcze mniej. A później przychodzi taki moment, że
odkrywamy jak bardzo życie przeleciało nam przez palce i pozostało nam liczyć
ostatnie chwile, bo przyszła choroba lub starość. Uświadomienie sobie jak
bardzo ulotne jest nasze trwanie może być punktem wyjścia do zmian. Czasami
potrzebujemy jakiegoś wstrząsu, aby ocknąć się z rutyny i spróbować czegoś
innego, nowego. Tak właśnie jest w przypadku bohaterki książki Katarzyny Franus
„Głupiec”.
„Może właśnie wtedy, gdy byliśmy młodzi, naiwni i niewinni, byliśmy najmądrzejsi
i najbardziej dojrzali? A potem z wiekiem i z doświadczeniem, już tylko głupiejemy?
Stępiamy wrażliwość, przestajemy czuć, odcinamy się od serca?
Bo w naszej kulturze dorosły to ten, kto nie czuje? I w nic nie wierzy?”.
Historię Olgi otwiera stres związany z rozmową z szefem. Boi się, że po wielu
latach intensywnej pracy, zaangażowania w rozwój firmy może znowu być pominięta
lub zwolniona. Zaproszenie do restauracji na rozmowę jest niepokojące. Okazuje
się, że to sposób na oznajmienie jej, że awansuje. Ku mojemu zaskoczeniu bohaterka
zamiast się cieszyć składa wypowiedzenie. Jej postępowanie sprawiło, że
poczułam niepokój. Dopiero z czasem dowiadujemy się, że u Olgi zdiagnozowano
nowotwór. Zamiast poddać się leczeniu postanawia pozwolić płynąć czasowi
maksymalnie wykorzystać wszystkie zgromadzone dobra, bo nie ma komu ich
zostawić. Poza matką nie ma nikogo bliskiego. Postanowienie przeżycia wakacji
marzeń zaprowadzają ją do rodzinnego domu, odnowienia kontaktów i udania się z
rodzicielką na wakacje marzeń.
„Od urodzenia do śmierci z uporem pchamy wózek wypełniony lękami, niby zawsze
do przodu, niby na pełnej mocy, ale z zaciągniętym ręcznym. Najstraszniejszy
jest strach. To on jest naszym prawdziwym wrogiem. To czego się boimy rzadko
się wydarza".
Wyprawa na Hel obfituje w niespodzianki i towarzyszą jej wewnętrzne przemiany Olgi.
Staje się ona coraz bardziej wrażliwa na otoczenie, próbuje nowych rzeczy,
wsłuchuje się w swój organizm, pokonuje lęki, wychodzi poza utarte schematy, opuszcza
strefę komfortu i dystansuje się do norm społecznych.
„’Dorosły’ to taki konstrukt, który stworzyliśmy, żeby harmonijnie funkcjonować
w świecie ludzi, nikomu nie nadepnąć na odcisk i za bardzo się nie wychylić. I
nie wyróżnić. A najlepiej przejść przez życie niezauważonym, cicho i grzecznie.
I bezpiecznie.
Mój dorosły chyba zawsze był w opozycji do tego, czego pragnął mój dzieciak.
Wiem, co zrobię!
Dorosłemu, ulepionemu z oczekiwań, nakazów i zakazów, dam czerwoną kartkę.
Zostanie na ławce, w tym parku za skrzyżowaniem. Niech tam sobie gada z innymi
rodzicami, którzy pilnują dzieci, bawiących się na huśtawkach i w
piaskownicach. Podróż na północ rozegramy w okrojonym składzie. Tylko ja i
dzieciak. Ja i mój Głupiec.
Jadę w podróż życia.
W podręcznikach dobrego stylu piszą, że kropka kończy wszystko.
U mnie będzie inaczej.
Zakończę wykrzyknikiem”.
Tytułowy „Głupiec” jest tu jedną z kart tarota, która towarzyszy jej w
przemianach i nauce beztroskiej radości z życia. Olga przestaje zastanawiać się
nad tym, czy może wydać pieniądze, czasu ma mało, środków dużo. W końcu
korzysta z życia, ale nie jest to konsumpcjonistyczne dążenie. Raczej oderwanie
od rutyny, ucieczka od miejskiego zgiełku, obowiązków, rutyny, męczącej
codzienności. Jest to radość z uczenia się nowych rzeczy, poznawania nowych
osób, z wytężonego wysiłku fizycznego i mierzenia granic własnej wytrzymałości.
Czasu jest mało, śmierć wydaje się czekać tuż za rogiem, więc Olga wyzbywa się
wszelkich zachamowań, zaczyna oddychać pełną piersią, łapie chwile i skupiona
jest wokół własnych potrzeb. I właśnie ta zmiana podejścia sprawia, że nagle ma
tego życia więcej, pojawiają się osoby, którym na niej zależy.
„Niestety, dopiero wtedy, gdy dowiadujemy się, że nasze życie dobiega finału,
przestajemy się tego życia bać.
Zatrzymuje mnie ta myśl. Co bym powiedziała młodszej sobie?
Przestań się bać! Naprawdę nie ma czego.
Szkoda, że nie usłyszałam tego wcześniej”.
Razem z bohaterką odkrywamy uroki półwyspu, podziwiamy nadmorską przyrodę,
wchodzimy do życia ludzi żyjących w małej miejscowości. Nie do końca wiemy jak
się cała historia skończy, ale na pewno nie jest to opowieść o umieraniu i
odchodzeniu tylko o uczeniu się siebie, uważności, wrażliwości wsłuchiwaniu we
własne potrzeby, refleksji na temat przemijania. I właśnie z tego powodu jest
to historia uczenia się życia, doświadczania go, dostrzegania, co jest ważne.
Do tego wyprawa nad morze, przeżywanie przygód sprawiają, że jest to bardzo
wakacyjna i zaskakująco lekka opowieść skłaniająca do refleksji. Zdecydowanie
polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz