Zbigniew
Pawlicki, Z partią i mimo partii. Moje
wspomnienia 1935-1989, Gdynia „novae res” 2014
Zwykle swoje życie
kolorujemy, pozujemy się na majętniejszych, szczęśliwszych, uczciwszych i tych
po właściwej stronie barykady. Życie jednak bywa przewrotne i właściwe
postępowanie może być zbrodnią, a bogactwo ubóstwem. Tak do swego życia
podszedł Zbigniew Pawlicki, który odarł swoje czasy i siebie, aby pokazać
prawdę chłopaka, który urodził się za późno by walczyć i za wcześnie, by nie widzieć
okrutnej śmierci. Mimo tego książka napisana została z wielkim optymizmem, w
stylu „dziadkowych opowieści”, przez co doskonale się ją czyta. Liczne - mniej
lub bardziej śmieszne - anegdoty z życia przeciętnego człowieka, który stara
się żyć w dość specyficznych czasach sprawiają, że wspomnienia są pełne
uśmiechu. Obnażanie paradoksów, zakłamania czy kombinatorstwa oraz
wykorzystywania rodziny i znajomych nie jest tu oceniane negatywnie. Ot , takie
były czasy, że słabszy musiał się podporządkować, a młodszy zawsze uchodził za
takiego, który koniecznie musi słuchać i służyć.
Zbigniew Pawlicki
poszczególne etapy swego życia przedstawia z perspektywy siebie w danym wieku. Nie
ma tam dorosłego patrzenia na dziecko, a jeśli już to jest to spojrzenie
wyrozumiałe, dobrotliwe i próbujące zrozumieć mechanizmy kształtowania
jednostki i jej starcia ze systemem, który udało się obalić dopiero w wieku
przekwitania.
Wielkim plusem tej książki
jest to, że autor nie koloruje swoich czasów. Komuna to nie są wymarzone czasy
dojrzewania. Brakuje wszystkiego, ze wszystkim trzeba kombinować. Wiele spraw,
które opisuje były wykroczeniami, a nawet przestępstwami, na które obecnie
patrzylibyśmy jak na przestępstwa, a w tamtej perspektywie było próbą życia „mimo
partii”. Komunizm organizował życie każdego człowieka, a jak nie mógł to się
starał. Mimo tego nastoletni i dorastający bohater ma spore pole manewru i
niewyraźnie rysującą się przyszłość: bez skończonych szkół, a później z
przyspieszoną edukacją próbujący wcisnąć się w trybiki społeczeństwa.
Mężczyzna, którego rodzice – jak większość – umiała niewiele, bo edukacja
obowiązkowa nie była aż tak obowiązkowa.
Szczere spojrzenie na
tamte czasy umożliwia nam spojrzenie z dystansem na współczesną znienawidzoną i
skrytykowaną edukację. Czy naprawdę szkolnictwo było wówczas na wyższym
poziomie? Czy narzekania starszych pokoleń na młodych nieuków są zasadne?
Zbigniew Pawlicki nas nie okłamuje, nie łudzi wizjami powstania i istnienia
Polski przepełnionych elitami oczytanymi, obytymi. Przeciętny człowiek to taki,
który potrafi czytać i liczyć. Inne umiejętności nabywa się w życiu przez
samodzielne uczenie. Można zdobywać wiedzę na studiach, ale czy są one aż tak
powszechne? Młodość autora przypadła na czasy, kiedy kończenie podstawówki i
gimnazjum było już małym osiągnięciem. Do liceum szli nieliczni. Kontynuacja
nauki na studiach była tylko dla wybrańców, którzy niekoniecznie wiele
wiedzieli, ale po prostu chcieli odmienić swój los i wyrwać się z biedy. Jak
wyglądało życie studenckie w tamtych czasach? Czy ciągłe zbrojenie kraju,
przygotowywanie młodych ludzi do obrony było tak poważne, jak kreowały to
władze?
Gdybym miała krótko
podsumować książkę, jest to świat szczęśliwych braków: braku świadomości, że
może być lepiej, braku produktów, braku dostępu do informacji, braku edukacji,
braku organizacji, a wszystko okraszone brakiem posępności.
Książkę polecam wszystkim
miłośnikom wspomnień, historii i książek przesyconych humorem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz