Nie należę do miłośników literatury zabierającej czytelników w świat samurajów, chińskich wojowników, mistrzów sztuk walki i stworzonego wokół tego klimatu kultury chińskiej i japońskiej. Jakieś dwadzieścia lat temu zdarzało mi się czytać tego typu książki i oglądać filmy, ale bez entuzjazmu. W moim domu to mąż jest zdecydowanie tym, który po tego typu literaturę by sięgnął. Mnie przekonała deklaracja na okładce, że to chiński „Władca Pierścieni”. Marketingowe haczyki zwykle na mnie nie działają, ale tym razem dałam się przekonać. Zwłaszcza, że trylogię kochałam w czasach, kiedy jeszcze nie była zekranizowana. Po przeczytaniu mogę stwierdzić, że zdecydowanie nie porównałabym tej powieści z jakąkolwiek historią napisaną przez Tolkiena. Zwłaszcza, że i narracja prowadzona nieco inaczej. No, chyba że ktoś się uprze, że wyjście do głównej akcji to biesiada, ale to bardzo naciągane. Może kolejne tomy przyniosą więcej podobieństw, a może chodziło o walkę dwóch sił oraz pościgi i ucieczki, a może o czarnych zamaskowanych najeźdźców, dręczących taoistę mogącego uchodzić za postać na miarę Gandalfa, a może chodziło o nakład?
Jin Yong przenosi nas do średniowiecznych Chin, w których ludzie żyją pamięcią
o przodkach, chełpią się ich dokonaniami, analizują postępowanie władcy,
wskazują, co powinien naprawić, jakie decyzje podjąć. Dostrzegają, że otaczają
go zdrajcy i źli doradcy. Kiedy wchodzimy w świat wykreowany przez Jin Yonga
trafiamy do karczmy, w której jeden z mężczyzn opowiada słuchaczom historię
podbojów i krzywd. Poznajemy najbliższe otoczenie i wydaje nam się, że te bohaterzy
z pierwszych stron będą towarzyszyli nam przez całą historię. Niestety los bywa
zaskakujący. Nim się z nimi rozstaniemy zobaczymy ich żony, dowiemy się o tym
jak dobrymi sąsiadami są, jak mają zażyłe związki i jak wielkim zaufaniem się
cieszą, kiedy w czasie jednego z polowań zobaczą niepełnosprawnego karczmarza z
wprawą walczącego z żołnierzami. Przyjrzymy się ich dobru i otwartości, kiedy
za oknem ujrzą mnicha zmierzającego gdzieś w deszczu, poznamy odwagę w czasie
starcia z wojskiem. Uświadomimy sobie też jak często błahe czyny potrafią
zadecydować o dalszym naszym losie. Jin Yong zdecydowanie z dużą wprawą bawi
się czytelnikiem, wodzi go z annos, podsuwa kolejne zwroty akcji i sprawia, że co
kilka stron zmieniamy zdanie na temat tego, jakie decyzje podjęli bohaterzy.
Akcja obfituje w walki, ich opisywanie przez bohaterów i narratora, nacisk na
znaczenie rodowych umiejętności i ciosów przekazywanych z pokolenia na
pokolenie. Umiejętności świadczą o społecznej przynależności. „Narodziny
bohatera” to opowieść o poszukiwaniu i odkrywaniu własnej tożsamości oraz
konsekwencjach podjętych przez nas decyzji.
Sposób snucia opowieści zdecydowanie różni się od tego, do czego przywykliśmy w
literaturze zachodniej. Czytania też nie ułatwiają imiona bohaterów. Poza tym
świat wartości, kult przodków inny niż w naszej kulturze. Jednak, kiedy damy
się porwać obrazom podsuwanym przez autora przeniesiemy się do świata
niezwykłego, egzotycznego i zaskakującego. Zobaczymy starcia różnych grup
wpływów, prześledzimy losy Guo Jinga i jego matki uciekającej na równicy, aby
znaleźć tam schronienie po śmierci ojca ściganego przez urzędników złego
cesarza zaniedbującego kraj. Zobaczymy mozolne kształcenie oraz rosnące
napięcie z powodu widma zbliżającej się wojny. Widzimy tu jak niesamowicie
ważny jest każdy wybór dokonany w życiu bohaterów.
Jin Yong podsuwa czytelnikowi wiele dylematów etycznych, pokazuje je na
przestrzeni kilkunastu stron w kolejnych odsłonach i z kolejnymi
konsekwencjami, przez zmienia naszą ocenę postępowania bohaterów. Pokazuje, że
czasami pomoc wrogom może przynieś wybawienie, że ścisły związek braterski
pozwala na zapewnienie bezpieczeństwa, a przodkowie mogą nas wielu rzeczy
nauczyć, odsłonić wiele tajemnic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz