Małe mieściny mają to do siebie, że istnieją w nich układy i układziki. Do tego wszyscy wszystkich znają, wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą, a jak nie wiedzą to są w stanie wiele rzeczy wymyślić. Wydawałoby się, że w takim miejscu nic nie da się ukryć. Jednak istnieje też zasada „Ręka rękę myje” i ona działa tu doskonale. I właśnie dlatego wielu osobom na znaczących lokalnych stanowiskach udaje się wiele rzeczy zatuszować. Jednak prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto będzie chciał wykorzystać tajemnice do własnych celów. Jednym się to uda, innym nie. Wokół takich problemów toczy się akcja książki Małgorzaty J. Kursy „Kapuś w kapuście”.
Po raz kolejny (niedawno polecałam „Babską misję”) pisarka zabiera nas do
redakcji „Echa Kraśnika”. Na początku książki widzimy tu spokojne oczekiwanie
na słodkości z lokalnym barku słynącym z pysznych posiłków. Pracownicy redakcji
także są miłośnikami jego wyrobów. Do tego pojawi się problem ze spadkiem zapotrzebowania
na regionalną gazetę, w której zbyt wiele prawdy czytelnicy nie przeczytają,
ponieważ redaktorzy nie mogą wejść za skórę władzy, od której zależą i niewiele
w okolicy się dzieje. Muszą znaleźć pomysł na przyciągnięcie uwagi. Zbawieniem
ma być promowanie lokalnych literatów. Oczywiście tych należących do lokalnych
układów.
Równocześnie zaglądamy do urzędu miasta, gdzie pracuje młoda i energiczna oraz
bardzo wścibska Maria Patrycja Kapuś. Mająca duże ambicje polityczne kobieta
zbiera różnorodne ciekawostki na każdego współpracownika. Ale nie tylko. Do
tego znana jest z wystąpień w lokalnych mediach, pyskówek w internecie. Szukanie
kolejnych haków na osoby, które pomogą jej się wspiąć po politycznej drabinie
sprawia, że powoli kobieta zaczyna już widzieć cel swoich starań. Jeszcze kilka
ważnych raportów, jeszcze troszkę nadgodzin i będzie mogła startować w
wyborach, które zasponsorują jej osoby, o których wie więcej niż one by tego
chciały. Jeden z szantażowanych postanawia wykraść dowody. Zleca to mężczyźnie spoza
miasta. Wszystko idealnie zaplanowane, dopięte na ostatni guzik, ale śledzący
nie przewidział, że ofiara może wracać do domu inną trasą. Do tego zaskoczony
zostaje jej postawą obronną. Wypadki toczą się szybko i kobieta szybko traci
życie. Po kilku godzinach ciało znajduje Kamila Jarczewska, jedna z redaktorem „Echa
Kraśnika”, która przed przyjazdem policji zdobywa wiele ciekawych materiałów. O
wielu na początku nie zdaje sobie sprawy, bo skupia się na tym, kim jest
ofiara.
Kto zabił Pati Kapuś? Co takiego znajdowało się na pendrivie znalezionym przy
ofierze przez dziennikarkę? Dlaczego ciało znaleziono w innej pozycji niż było
zostawione w czasie morderstwa? Jak wyjawienie tajemnic wpłynie na lokalne
układy?
Małgorzata J. Kursa w swojej książce świetnie przerysowuje sytuacje, bawi się
słowem, pokazuje pomyłki wynikające z używania słów niezrozumiałych i o
podobnym brzmieniu (poczytność i poczytalność). Do tego mamy fantastycznie
oddane uroki prowincji, małomiasteczkowe zależności, zawiści oraz ambicje.
Wchodzimy do świata, w którym bez układów towarzyskich nic nie da się załatwić.
Myślę, że dla wielu czytelników książkowy Kraśnik będzie zawierał wszystkie bolączki,
które są znane mieszkańcom małych miast. Pisarka bardzo realistycznie i z
humorem pokazuje urzędnicze realia. Do tego po raz kolejny możemy przyjrzeć się
pracy w redakcji lokalnego czasopisma zależnego od kaprysów władzy. Stajemy się
świadkami próby walki o niezależność i jednoczesnego podporządkowania się w
czasie tworzenie rubryki dla literatów. Promocja lokalnej poetki zachęca innych
do pisania. Redakcja dostaje fragmenty tekstu pisanego pod pseudonimem. Co
takiego w nim znajdą?
Pisanie o politycznych bolączkach małych miasteczek nie jest łatwe. Zwłaszcza,
że trzeba się ślizgać między prawdą i fikcją tak, aby być nieuchwytnym i
poruszyć problemów, z którymi boryka się większość prowincji. Myślę, że pisarce
to się udało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz