„Kiedy to się zaczęło, Ted – rozpoczął – zadałem sobie pytanie: Czy miałbym wycofać się z życia, jak czyni to większość ludzi, czy brać w nim aktywny udział? Zdecydowałem, że będę żył – albo przynajmniej próbował żyć – tak, jakbym chciał, czyli z godnością, odwagą, humorem i opanowaniem. Zdarzają się takie poranki, kiedy wciąż tylko płaczę i płaczę, pogrążony w żałobie. Rano bywam zły i rozgoryczony, ale to nie trwa zbyt długo. Podnoszę się zaraz, mówiąc sobie: chcę żyć… Jak dotąd mi się to udawało. Czy zdołam w tym wytrwać? Nie wiem. Stawiam na to, że wytrwam”.
Śmierć jest jednym z trudniejszych tematów, jak nie najtrudniejszym. Niby każdy
z nas wie, że umrze, ale nie przyjmujemy tego faktu do wiadomości. Żyjemy w
oderwaniu od tego nieuchronnego wyroku. Dni przelatują nam przez palce, giniemy
w wirze prozaicznych zajęć goniąc, za czymś, co jest nieuchwytne i nieistotne.
Zapominamy o czasie dla bliskich, o tym, że społeczności nie tworzą pieniądze
czy dobra tylko więzi między osobami, że ważniejsze od posiadania jest bycie
wśród tych, których kochamy i którzy nas kochają. Dobre relacje przekładają się
na lepszą efektywność. Dopiero śmiertelna choroba może nam uzmysłowić jak wiele
rzeczy mamy zaniedbanych, ile jest do poprawienia. I tak jest właśnie w
przypadku Mitcha, bohatera i jednocześnie narratora książki „Wtorki z Morriem”
Mitcha Alboma.
„Wielu ludzi chodzi po ziemi, nie odnalazłszy sensu życia. Są jakby na wpół
uśpieni, nawet wtedy, gdy robią coś, co im wydaje się istotne. A to dlatego, że
zajmują się nie tym, co trzeba. Aby życie nabrało sensu, trzeba kochać innych,
poświęcić się społeczności, w której się żyje, a także stworzyć, coś co
nadawałoby naszemu działaniu cel i znaczenie”.
Do opowieści wchodzimy w chwili śmierci profesora, z którym od kilku tygodni
czy miesięcy spotyka się pierwszoosobowy narrator. Później stopniowo przechodzimy
do dwóch płaszczyzn przeszłości: tej bliższej i dalszej. Pierwsza to czas
regularnych spotkań. Dalsza pozwala nam na wędrówki w czasie, poznanie realiów
w jakich żyli dwaj główni bohaterzy: Micht i jego były wykładowca, Morrie
Schwartz. Odkrywamy, że łączy ich bardzo wiele. Do tego każde spotkanie jest
pretekstem do omówienia wielu ważnych spraw, popatrzenia na swoje życie z
perspektywy.
„Śmierć i choroba, dodatkowe kilogramy i łysina – oto, co się stało. Za lepszą
pensję zastawiłem wiele marzeń i nawet nie zauważyłem, że to robię”.
Mitch przed laty był marzycielem i buntownikiem. Miał zupełnie inną wizję
swojej przyszłości. Był zaangażowanym studentem marzącym o muzycznej karierze.
Proza życia i wciągnięcie się w wyścig szczurów sprawił, że stał się
korespondentem sportowym, który może i lubi swoją pracą, ale z czasem
uświadamia sobie, że nie jest ona niezbędna. Dojście do tego odkrycia ułatwiają
strajki pracowników i zastąpienie ich nowymi przez zarząd wydawnictwa. Kryzys
zawodowy pokrywa się z tożsamościowym oraz informacją o śmierci ważnego dla
niego wykładowcy. Próba poszukiwania sensu, nabierania właściwej perspektywy
sprawiają, że Mitch ma okazję na nowo zbudować swoją tożsamość. Czy skorzysta z
tego doświadczenia? Co zmieni się w jego życiu? Czy po śmierci bliskiej osoby
można żyć dalej bez wprowadzania zmian? Czy Mitch w swoim życiu znajdzie
miejsce na własne cele i pragnienia?
„(…) w naszej kulturze człowiek nie czuje się dobrze sam z sobą. Uczymy nie
tego, co należy. I trzeba mieć sporo siły, aby powiedzieć sobie: jeśli kultura
nie spełnia moich oczekiwań, to ja tego nie kupuję. Stworzę własną. Większość
ludzi tego nie potrafi zrobić”.
„Wtorki z Morriem” to poruszająca lektura zabierająca nas w świat rozterek, z
którymi mamy do czynienia na co dzień. Autor zmusza nas do przyjrzenia się
różnym aspektom swojego życia i refleksji nad tym czy chcemy je zmienić. Przyjrzymy
się dzieciństwu, młodości, zastanowimy, dlaczego mimo upływu lat traktujemy te
doświadczenia jako balast uniemożliwiający robienie wielu rzeczy czy trzymający
nas w złudzeniu sielskości sprawiającej, że w dorosłości czujemy się
przygnieceni odpowiedzialnością. Człowiek odchodzący i borykający się z tego
powodu z wielkimi rozterkami przeciwstawiony jest każdemu z nas, dla kogo
drobiazgi stają się powodem do rozczulania się nad sobą. Widzimy jak taka postawa
potrafi odebrać chęć i siłę do życia.
„Pomyślałem o tych wszystkich znajomych, którzy spędzają bardzo wiele czasu,
użalając się nad sobą. Przydałoby się wyznaczyć każdemu dzienny limit.
Wystarczyłoby kilka łzawych minut dziennie, po czym życie toczyłoby się dalej”.
Spotkania z Morriem to prawdziwa lekcja życia. Mitch obserwując swojego mistrza dostrzega
szybko postępujące zmiany. Rozmowy dają mu inną perspektywę patrzenia na własne
zabieganie oraz pozwalają uświadomić sobie znaczenie relacji z ludźmi. To one
odgrywają tu najważniejsze miejsce, ale jednocześnie uświadamia nas, że nie ma
idealnego sposobu przeżywania własnego umierania. Za to można świadomiej
przeżyć każdy swój dzień.
„Ucząc się, jak umrzeć, uczymy się, jak żyć”.
„Wtorki z Morriem” to też opowieść o odpowiedzialności za drugiego człowieka, za
to, jakie tworzymy relacje, jak pomagamy sobie w przezywaniu różnorodnych
traum.
„Jeśli chcesz doświadczyć całkowitej odpowiedzialności za drugiego człowieka, a
także nauczyć się kochać i stworzyć najgłębszą z możliwych więzi, to powinieneś
mieć dzieci”.
Pierwszoosobowy narrator na własnym przykładzie pokazuje jak bardzo uciekanie w
różne zajęcia jest sposobem radzenia sobie z przekonaniami i różnorodnymi
traumami. Świadomość istnienia chorób w rodzinie sprawia, że zaczynamy działać
jak w kołowrotku próbując wyprzedzić przeznaczenie, oszukać je. To, że ono nas
nigdy nie dosięga nie znaczy, że potrafimy działać inaczej i poszukać swojego
prawdziwego celu. A tym w życiu każdego człowieka powinno być najważniejsze
uczucie pozwalające budować dobre relacje społeczne: miłość.
„Najważniejsze w życiu ro nauczyć się dawać miłość i dopuścić ją do siebie –
zniżył głos do szeptu. – Dopuścić ją do siebie. Sądzimy, że nie jesteśmy godni
miłości albo, że jeżeli ją do siebie dopuścimy, to zbytnio zmiękniemy”.
Muszę szczerze przyznać, że ta lektura mnie bardzo zaskoczyła. Przez „Nieznajomego
na tratwie” z trudem przebrnęłam, ponieważ wydawał mi się pretensjonalny i za
mocno epatujący religijnością. „Wtorki z Morriem” pozbawione są tego nachalnego
religijnego przesłania. Mamy za to rozważania na temat życia, doświadczeń,
przyglądanie się powolnemu odchodzeniu i czerpaniem z niego ważnej dla siebie
nauki. Rewelacyjnie czyta się tę książkę na głos. Płynie się z tekstem i dzięki
temu w jedno popołudnie przeczytałam z córką całość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz