M. Sajnog, Balony,
Gdynia „Novae Res” 2019
Filmów i książek apokaliptycznych mamy wiele. Niektóre
prześcigają się pomysłami na zagładę. Większość jednak bazuje na prostych
chwytach: eksperymenty w rządowych lub korporacyjnych laboratoriach albo
rozpylenie czegoś przez złych kosmitów przyczyniły się do powstania wirusa/ bakterii/
mutacji zmieniającej zarażonych ludzi w zombiaków / wilkołaków/ wampirów i tylko
garstka bohaterów dziwnym sposobem przetrwała. Przy całej otoczce niezwykłości
istnienia odmiennych form życia większość fabuł trzyma się pozornie
prawdopodobnych zjawisk, wytłumaczalnych naukowych. M. Sajnog poszła nieco
dalej: science fiction połączyła z fantazy. Bardzo prawdopodobne istnienie
wirusa wędrującego po kosmosie i uśmiercającego napotkane planety, teorię istnienia
różnych wymiarów łączy się tu z opowieściami o magii, przeznaczeniu, wizjach,
dzięki czemu dostajemy do ręki bardzo wciągającą opowieść i niestety bardzo
szybko odkryjemy, że ta książka nie rozwiąże nam postawionych w niej zagadek.
Przynajmniej nie ten tom. Dalsze losy bohaterów mają pojawić się już niedługo.
Mnie pozostanie czekać i zachęcić Was do sięgnięcia po tę opowieść, bo naprawdę
warto.
Wszystko zaczyna się od pojawienia się na niebie
tajemniczych balonów:
„Balony pojawiły się wcześnie rano. Wisiały wysoko na
niebie i czarowały swoim pięknem, mieniły się zielenią i fioletem, emanowały
mocą i magicznym blaskiem, rozpraszały promienie słońca i skupiały na sobie
uwagę. Pojawiły się nagle i tak samo nagle pękły.
Wybuchły czerwienią, która zalała niebo jak krew i
oplotła je swoimi mackami. Miliardy malutkich nasion rozproszyły się po całym
świecie. Najpierw niezauważalnie, w całkowitej ciszy dostały się do krwiobiegu,
połączyły się z nim i wypuściły korzenie. Wrastały w kości, zatruwały krew, a
na koniec rozrywały serce. Były cudowne, bajecznie piękne i jednocześnie
śmiertelnie niebezpieczne. Kiedy pojawiły się na niebie, zwiastowały
odrodzenie, nowy początek. Ale żeby nowe mogło się narodzić, najpierw musi
nastąpić śmierć. A ona nie czekała… Wirus był w balonach i rozprzestrzeniał się
bardzo szybko i intensywnie, do wieczora wszystkie zwierzęta były nim
zainfekowane. Objawy zarażenia u ludzi pojawiły się trochę później, mimo tego
że trawił on już każdą żywą istotę na ziemi. Wirus nie był głupi, uśpił naszą
czujność, a kiedy zorientowaliśmy się, co się dzieje, było za późno. Planeta
zakwitła nowym pięknem, przybrała świeże barwy i oddała się nasionom, przyjęła
je i pozwoliła na zmiany. Stare życie umierało, a na jego zwłokach rosło nowe, mroczne,
magiczne i niebezpieczne. Rozpoczęło się panowanie wirusa”.
Początkowo wszystko zaczyna się dość spokojnie,
niewinnie: zwierzęta padają bez powodu. Zaniepokojeni ludzie szukają dla nich
pomocy u specjalistów. Z czasem okazuje się, że niektóre z nich stają się
agresywne i atakują ludzi, z których wyrasta dziwna roślinność albo zmieniają
się w agresywnych napastników atakujących innych, by ich uśmiercić lub zarazić.
Miasto bardzo szybko porasta dziwnymi wyrastającymi ze zwłok roślinami, wokół których krążą nowe
gatunki ptaków i owadów plujących jadem. W tej katastrofalnej scenerii ludziom
włączają się pierwotne instynkty: muszą zrobić wszystko aby przetrwać. Mimo
tego wielokrotnie zachowują się irracjonalnie, czyli często pakują się w
niebezpieczeństwo. W ciągu pięciu dni miasta zamieniają się w niebezpieczne, ale
zjawiskowe dżungle z nowymi gatunkami roślin i zwierząt. Wydawałoby się, że nie
ma ratunku dla ludzkości. Jednak (jak na tego typu historie przystało) kilka jednostek
jest odpornych na działanie przebiegłego wirusa i ma ważną misję: uratować
świat (nie tylko Ziemię) przed przebiegłym intruzem potrafiącym planować swoje
kroki i śledzić ofiary.
M. Sajnog zabiera nas do świata, który z powodu ilości ofiar powinien
śmierdzieć zgnilizną rozkładających się ciał, przerażać ilością leżących na
ulicach zwłok. Zamiast tego przenosi nas do niemal magicznego miejsca pokrytego
urokliwą roślinnością. Beton i asfalt bardzo szybko zamieniają się w przestrzenie
pełne zieleni. Jak na tego typu opowieść przystało pojawia się tu kilka
nielogicznych elementów, ale te musicie wyłapać sami. Nie będzie to oczywiście łatwe,
bo to są naprawdę subtelne rzeczy, na które zwrócą naprawdę wprawieni w logice
czytelnicy.
„Balony” to opowieść z kilkoma bohaterami
rozmieszczonymi w różnych częściach Europy (co już jest miła odskocznią od
większości akcji toczących się w Ameryce) z naciskiem na Polskę. Poznajemy tu
Kraków, Białystok, okolice Wrocławia. Do tego w książce wiele się dzieje i
akcja trzyma czytelnika w napięciu do samego końca. W pewnym momencie opowieść
urywa się i nie wiemy co dalej. Na szczęście wiem od pisarki, że ciąg dalszy
nastąpi. Pozostanie cierpliwie czekać. Ja będę żebrała o dalszą część przed
pojawieniem się kolejnej, bo nie lubię przerywać lektury. Zwłaszcza takiej.
„Jeśli ktoś by teraz, piątego dnia, przeleciał samolotem
nisko nad ziemią, nie zobaczyłby jednak ciał, może gdzieniegdzie jakieś
pojedyncze ich części. Zauważyłby jednak nienaturalną roślinność, pokrywającą
to, co było kiedyś drogami, polami czy budynkami. W każdym miejscu, gdzie
leżały jakieś ciała, rosły zielono-fioletowe rośliny. Ich grube łodygi wspinały
się po ścianach i drzewach, a kwiaty rozkwitały na zwłokach. Postrzępione
liście tworzyły dywany na ulicach. W powietrzu unosiły się kolorowe owady o
przeźroczystych skrzydłach, a po niebie latały małe czarne ptaszki z błękitnymi
oczami o wyjątkowo długich czerwonych dziobach. Jeśli ktoś by nie wiedział, co
tu się stało, mógłby pomyśleć, że jest tu tak pięknie, mógłby zapragnąć
wylądować i przejść się po tych bajecznych przestrzeniach. Ale popełniłby niewybaczalny
błąd, bo kiedy tylko stanąłby na ziemi, zauważyłby resztki ciał leżących pod
liśćmi, zauważyłby, że kwiaty wyrastają z ich oczu, a łodygi dziurawią ich
plecy, nogi i ręce. Poczułby, jak roślinność próbuje go oplatać, usłyszałby jej
wołanie, a kiedy chciałby uciec, okazałoby się, że owady o pięknych skrzydłach
plują trującym jadem, a ptaki o szkarłatnych dziobach mają w nich dwa rzędy
ostrych zębów i szpony zdolne rozerwać ciało w kilka sekund. Jeśli jednak
jakimś cudem udałoby się mu dotrzeć do samolotu i w nim schronić, po paru
minutach zauważyłby, jak z jego ran wyrastają powoli łodyżki, które w niedługim
czasie oplotłyby go całego, a potem rozerwały od środka. Tak, planeta wyglądała
olśniewająco pięknie i wabiła swoim czarem, była jednak śmiertelnie
niebezpieczna dla niczego nieświadomych i nieodpornych na nią wędrowców.
Potrafiła zabić na kilka rożnych sposobów, czasem bardzo boleśnie i powoli, a
każdy, kto na niej umarł, stawał się jej częścią, wrastał w nią na zawsze”.
Wygrana książka dotarła dziękuję , zaczynam czytać . Tak się tylko zastanawiam czy autor/autorka zagraniczny ? nazwisko niewskazuje narodowości. a w mojej biblioteczce mam podział na polskich i zagranicznych autorów i nie wiem gdzie ową książkę ulokować
OdpowiedzUsuńAutorka jest Polką mieszkającą poza granicami naszego kraju.
UsuńŻyczę miłej lektury :)