Etykiety

czwartek, 20 grudnia 2018

"Lucky Luke" album 10 i 11

Lucky Luke – legenda Dzikiego Zachodu, bohater kultowego serialu animowanego, na którym się wychowałam powraca w kolejnych odsłonach: „Uwaga! Niebieskie Stopy!” oraz „Lucky Luke kontra Joss Jamson”. Pierwszy jest wynikiem pracy Morrisa, a drugi powstał przy współpracy Morrisa z Goscinnym. Miesiąc temu pisałam o tomie pierwszym i trzydziestym pierwszym, których zestawienie pozwoliło na dostrzeżenie ewolucji stylistyki tekstu oraz rysunku. W opowieści o kopalni złota czytelników zaskoczy nieco inny wygląd bohatera niż ten, do którego przywykli. Do tego akcja była troszeczkę inna. Jest to jeszcze wyczuwalne w tomie dziesiątym i jedenastym różniącym się nie tylko rysunkami, ale i tempem akcji, gagami, a także poziomem sprytu głównego bohatera. W tych wcześniejszych albumach wydaje się on nie dość dobrym kowbojem. Do tego nie jest jeszcze legendą Dzikiego Zachodu, co sprowadza na niego wiele niebezpieczeństw.
 
Zacznijmy jednak od głównego bohatera. Wielu osobom Lucky Luke przede wszystkim kojarzy się z animowanym serialem bardzo popularnym w latach 90 XX wieku. Pierwowzorem tej lekkiej i przyjemnej rozrywki były komiksy belgijskiego rysownika i scenarzysty Morrisa (czyli Maurica de Beverego), który pragnął stworzyć film rysunkowy o Dzikim Zachodzie. Nim doszło do realizacji studio filmowe zbankrutowało, a szkice przerobiono na komiks, który od 1947 roku podbija serca małych i dużych miłośników westernów. Od 1955 roku seria komiksów powstawała przy współpracy z Reném Goscinnym (znanym z opowieści o Asteriksie), a później kontynuowali ją miłośnicy opowieści o kowboju, dzięki czemu pomysły Morrisa są realizowane. Nad przygodami kowboja pracowali Achdé, Gerra i Pessis zabierający nas w świat Dzikiego Zachodu i bardzo dobrze oddający ducha oryginału (także pod względem szaty graficznej). Pisałam również o efekcie pracy Goylouisa, Fuche, Léturgie z ilustracjami Morrisa i Janviera. Wszystkie godne uwagi, a dziś po raz kolejny zabieram Was do kolejnych tomów wydawanych przez Wydawnictwo Egmont. Dostajemy w nich wszystko to, co znamy, czyli Dziki Zachód prażący promieniami słońca i słynący z band rozbójników, galopujących Indian i bohaterskiego Lucky Luke’a – najszybszego rewolwerowca i najgorszy koszmar braci Daltonów, najbardziej znanych gangsterów. Towarzyszą mu inteligentny koń Jolly Jumper i mający problemy z pamięcią oraz myśleniem pies Bzik. Mimo upływu czasu komiksy z kowbojem ciągle cieszą się powodzeniem
 
W Wydawnictwie Egmont właśnie ukazały się dwa kolejne albumy przygód słynnego rewolwerowca będącego postrachem wszystkich przestępców na Dzikim Zachodzie. Oba są w pewien sposób powiązane ze sobą tematycznie: poruszają odmienne spojrzenie na te same kwestie. Tym razem będą to historie walki mieszkańców małych miejscowości z przestępcami. Raz będą to podburzeni przez saloonowego oszusta Indianie, a innym razem degeneraci, którzy po zakończeniu wojny nie potrafią znaleźć sobie zajęcia. Całość jak zwykle bardzo prosta, zabawna, z szybką akcją, przyciągającymi wzrok ilustracjami doskonale oddającymi uroki westernów. Lucky Luke należy do bohaterów znanych mojemu pokoleniu. Niezwykłe wyczyny niepozornego, chudego kowboja kończące się odjazdem w stronę zachodzącego słońca. W dziesiątym tomie koniec jest nieco inny. Do tego najbardziej znany kowboj ma nieco inną urodę: jego twarz jest okrąglejszą (czyli taką, którą znamy z pierwszego tomu), ale to przecież początki ciężkiej misji na prerii, więc jeszcze ma prawo do zaokrągleń. Widać, że czas i pościgi za przestępcami odcisnęły na naszym bohaterze poważne piętno: nieco go wyszczupliły, nadały rysom jego twarzy ostrości.
 
Akcja „Uwaga! Niebieskie Stopy!” zaczyna się dość niepozornie i wydawałoby się, że od rozwiązania zagadki oraz rozwiązania problemu ciągłych przegranych szeryfa. Spostrzegawczy Lucky Luke demaskuje meksykańskiego oszusta i pomaga przegranemu odzyskać pieniądze. Ten jednak nie poddaje się tak łatwo i więzi zarówno poszkodowanego szeryfa, jak i kowboja, który zdemaskował nieuczciwego gracza. To pozwala mu na ucieczkę z zrabowanymi pieniędzmi i opóźnienie pościgu. Kiedy dostrzega, że może mieć kłopoty z tropiącymi go służbami wkracza na terytorium Indian, których namawia do napaści na miasto. Aby tego dokonać wykorzystuje oczywiście słabość wodza. Walka oczywiście będzie zacięta, a najeźdźcy bardzo przebiegli, ale -jak możemy się spodziewać- wszystko skończy się sukcesem dzielnego kowboja.
 
„Lucky Luke kontra Joss Jamon” zabierze nas do czasów po zakończeniu wojny secesyjnej. Jak po każdym tego typu wydarzeniu jedni będą świętować, a inni się smucić, ponieważ nie będzie dla nich zajęcia. Tym drugim pozostanie zejście na złą drogę, czyli napady, rabunek. Sześciu ponurym osobnikom zdemobilizowanym po zakończeniu wojny grabienie innych idzie zaskakująco dobrze. Na ich trop oczywiście wpada nasz główny bohater, który przez mieszkańców jednego z miast jest brany za członka napadającej bandy. Cudem udaje mu się przekonać mieszkańców do puszczenia go wolno i dania możliwości złapania bandytów. Wędruje za nimi do Frontier City, gdzie podstępnie i siłą przejęli władzę oraz terroryzują miejscową ludność, która ze strachu nie jest skłonna współpracować z Lucky Lukiem. Jednak podstęp i ciągła dywersja kowboja przynoszą efekty, dzięki czemu udaje mu się dotrzymać przysięgi złożonej na pierwszych stronach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz