Każdego dnia mijamy przedmioty wypełniające nasze domy i ze znudzeniem traktujemy jak oczywistość. Czasami pojawia się jedynie sentyment zmuszający nas do zatrzymania się na chwilę, bo są to prezenty. Wkomponowane w naszą codzienność, wykorzystywane na różne sposoby nie przykuwają uwagi. Sięgamy po nie, kiedy są potrzebne, czyli czasami kilka, a nawet kilkanaście razy dziennie, inne spoczywają na półkach, zdobią ściany i latami nie zastanawiamy się nad tym jak trafiły do naszej codzienności. A co by było gdybyśmy każdej rzeczy uważniej się przyjrzeli, poszukali jej powiązań z przeszłością, zobaczyli jakie historie łączą się w rozprzestrzenieniem określonego materiału, co niesie za sobą krucha pozostałość, jak splątywały się ludzkie ścieżki? W jaki sposób te przedmioty wiążą nas z innymi ludźmi? Jakie relacje i historie niosą? Takie pytania nad przedmiotami ze swojego otoczenia stawia Artur Daniel Liskowacki w „Cukiernicy pani Kirsch”.
Niewielkich rozmiarów książka będąca zbiorem dziesięciu opowieści/esejów, które
są też czymś w rodzaju rozdziałów opowieści, bo ciągle krążymy w małej
przestrzeni szczecińskiego mieszkania, w którym mieszka pierwszoosobowy
narrator, przez którą przepływają ludzie i przedmioty niosąc ze sobą historią i
powiązanie z postępem cywilizacyjnym. To pozwala podkreślić jak bardzo jesteśmy
wykreowani przez wcześniejsze pokolenia. Ale czy my nie mamy wpływu na czasy?
Czy my tej historii nie kreujemy?
„Łaską przeszłości jest to, że można ją wybrać. Jak przyszłość. Teraźniejszość
jest bezczelna i bezkarna, bo żywa, więc decydować może o obu, bo ich nie ma”.
Narrator pierwszoosobowy wybrał dla nas historie przedmiotów mu bliskich, czyli
znajdujący się w jego otoczeniu. Każda rzecz staje się pretekstem do wędrówek w
czasie i przestrzeni. Sięga po muszle, skorupy garnka, pióro, monety, cukiernicę,
łyżkę, obrączkę, pocztówki, kamień, pejzaż. Przy każdym przedmiocie zatrzymuje
się. Na początku mamy wrażenie, że jest to spacer do przedwojennego Stettina,
ale bardzo szybko uzmysłowimy, że miasto to – tak jak przedmioty – jest tylko
pretekstem do tego, aby wyruszyć w dalszą podróż w czasie, przyjrzeć się
ludziom, ich decyzjom, codzienności, błędom, ale też energii działania,
przezwyciężania swoich i cudzych słabości. Powracającym motywem jest tu trudna
codzienność, w której ludzie musieli sobie radzić. A to w jaskiniach, czy
tworząc pierwsze osady, przez budowanie domów z gliny, którą wymywały wody, a
to dbałość o rozrastanie się bibliotek, poszukiwanie materiałów do zapisu ludzkiej
myśli, dalekie podróże pozwalające na otwieranie umysłów i poszerzanie
możliwości przy jednoczesnym ukazaniu, że dopóki ograniczenia będziemy mieć w
umyśle to poszerzanie terytoriów nic nie pomoże. Wejdziemy w świat kryzysów,
prób, szukania sposobów na przetrwanie. Patrząc na nie uświadamiamy sobie, że
nigdy nie ma czasów dość przyjaznych. Może nam się wydawać, że Fortuna na
chwilę podsunie powodzenie, pozwoli na bogacenie, przypływ pieniędzy, rozrost
majątku, a później trzeba w pośpiechu chować rodowe srebra lub żegnać się ze
zmarłą bliską osobą. Przedmioty zostają po ludziach niosą w sobie historie ich
zawiłych losów, ale też wszystkich tych, którzy przyczynili się do
wyprodukowania, wynalezienia lub odnalezienia. Skorupy często nasiąkły krwią i
tragediami jednostek. Nic w naszym życiu nie powstało z próżni. Artur Daniel
Liskowacki uzmysławia nam, że na każdy przedmiot pracowały miliony ludzi, na
każdy miały wpływ ich doświadczenia, pomysły, pragnienie ich niosło tworzenie
nowych technologii produkcji, zmiany stylu życia, a później pielęgnacji, aby
zachować świetność.
„Szczecin roku największego kryzysu po wojnie. Ponad pięćdziesiąt tysięcy ludzi
bezskutecznie poszukuje pracy, stanowią zresztą tylko znikomy ułamek siedmiu i
pół miliona bezrobotnych Niemców. Strach przed codziennością przekłada się na
obawę o przyszłość, roczniki wskazują na najniższy po wojnie wskaźnik urodzeń.
Hamburg po raz pierwszy wyprzedza Stettin w handlowych obrotach ze Śląskiem i
Czechosłowacją. Sześćdziesiąt procent miejscowej floty, i tak już pomniejszonej
o dziesiątki sprzedanych i zezłomowanych jednostek, stoi w porcie bezczynnie.
Sukces bruneta z grzywką i wąsikiem ma swą oczywistą podstawę. Za rok, w wyborach
do Reichstagu stanie się jego pierwszym triumfem totalnym”.
W „Cukiernicy pani Kirsch” wędrujemy z taką samą lekkością na ulice przedwojennego
Stettina, przyglądamy się zwiększającej się ilości czerwonych flag z symbolem
hakenkreuz, czyli swastykę wywodzącą się z Indii i kojarzoną tam z dobrem,
przyjrzymy się nazistowskiej propagandzie, zobaczymy desperację ludzi żyjących
w czasach światowego kryzysu, przez który rosło bezrobocie i spadała wartość
pieniądza przy jednoczesnym niedocenianiu ludzkiej pracy. Wędrujemy po domach,
zaglądamy w okna, przyglądamy się codzienności toczącej się wokół spotkań, aby
za chwilę powędrować kilka set lat w przeszłość i zobaczyć skąd takie
przedmioty przywędrowały, jakie błędny popełnili przodkowie, zdziwić się, że
kolejne pokolenia niczego się nie nauczyły. Poza Stettinem roku 1932, kiedy do
władzy za chwilę dojdzie Adolf Hitler, odwiedzamy Polskę tuż przed rozbiorami,
przyglądamy się powiedzonkom, szukamy ich źródłosłowu, aby za chwilę postawić
pytanie o początki wszystkiego, co istnieje, zadać pytania o eksperymenty
naukowe i to, czy wiedza może nam rozjaśnić obraz świata.
„Odpływy i przypływy: naukowego błogosławienia, że już wszystko wiemy, naukowej
grozy, grozy ciemnej, zaplątanej, że im więcej wiemy, tym wiemy mniej”.
„Cukiernica pani Kirsch” Artura Daniela Liskowackiego to pozornie niewielkich
rozmiarów książeczka, ale kiedy wchodzimy w gąszcz podsuwanych światów
uzmysławiamy sobie, że jej obszerność i bogactwo polega na nadbudowaniu
obrazów, kreśleniu kresek, w które czytający wpisze bogactwo obrazów z różnych
czasów. Przedmioty są tu tylko pretekstem do opowiadania o ludziach, ich
zachowaniach, uświadamiania sobie jak wiele łączy nas z przeszłością, jak
bardzo nasze autonomiczne życie i wolność zależna od decyzji, jakie przez wieki
podejmowali inni ludzie. Wojenne zawieruchy, tworzenie technologii i wiele
innych rzeczy ma wpływ na to, w którym miejscu i kiedy się urodziliśmy.
Jesteśmy częściom czegoś większego. Z tych opowieści wyłania się też ważne
pytanie: a jaki ślad, jaki dorobek po sobie pozostawimy my? Czy będzie to zbiór
mitów czy realnych umiejętności, technologii pozwalających na tworzenie nowych
rzeczy, których skorupy znajdą nasi potomni?
„Choć zmienia się tworzywo. I technologia. I granice, i barbarzyńcy. Skorupy
zostają. Poruszają się czasem w głębi ziemi. Wtedy czujemy ich ostre krawędzie”.
„Cukiernica pani Kirsch” Artura Daniela Liskowackiego to świetna lektura, która
z jednej strony podsuwa nam wydarzenia, historie, ludzkie losy osadzone w konkretnych
czasach, a z drugiej skłania do zadawania sobie pytań o nasze miejsce w
społeczeństwie, relacja z innymi, budowanie sieci powiązań, splątanie życiorysów
z napotkanymi osobami. Jest to opowieść o szeroko pojętym spotkaniu: nie tylko
z tymi, którzy żyją, ale też tymi, którzy przeminęli i nadal są wokół nas
obecni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz