Ludzie lubią wierzyć w cuda. Nawet wtedy, kiedy wydają się niesamowicie sceptyczni i wymagają namacalnych dowodów niezwykłych uzdrowień. Tu powstaje duże pole do popisu dla wszelkiej maści fałszywych uzdrowicieli i szarlatanów, którzy gotowi są na wiele, aby przekonać do kupowania od nich niezwykłych specyfików. Stają się mistrzami mistyfikacji i zapewniają sobie dostatnie życie. I właśnie o tym jest siódmy tom komiksu „Lucky Luke” zatytułowany „Eliksir doktora Doxleya”.
Na początku opowieści przyjrzymy się działalności samozwańczego cudotwórcy,
który powołuje się na skończone studia medyczne. Z perspektywy naszej wiedzy naukowej
jego metody i zachowanie może wydawać nam się dziwne, dyplom podrobiony (i
faktycznie mogło tak być skoro nie otworzył zwykłego gabinetu), ale w XIX wieku
jeszcze wiele rzeczy nie znano. Do tego poszukiwano rozwiązań wielu problemów.
Nie było to łatwe, bo narzędzia, którymi dysponowali naukowcy były jeszcze
prymitywne. Nie bez znaczenia na postęp był też wpływ różnych religii wymuszających
zakazy poznawania ciała, ale XIX wiek to czas odchodzenie od tych wszystkich
ograniczeń, epoka żelaza, pary i węgla oraz coraz częściej pojawiających się
wynalazków. W takim klimacie pojawiało się wielu cudotwórców sprzedających
niezwykłe mikstury. Ludzie żądali dowodów na ich działanie. I je dostawali. Przyglądając
się działalności doktora Doxleya możemy zrozumieć, na czym polegała owa
mistyfikacja, która kończy się dość tragicznie, bo asystent nie jest świadomy
znaczenia tego jak ważne jest odpowiednie połączenie określonych substancji.
Skupia się na kolorze, jaki ma uzyskać eliksir i tworzy truciznę. Właśnie z
powodu chorób wywołanych zażyciem tej substancji na trop jego działalności
wpada Lucky Luke marzący o zaprowadzeniu ładu na Dzikim Zachodzie. Większa
część akcji to pościg za oszustwem, zmyłki, zabawne sytuacje wynikające z
mylenia tropu.
„Eliksir doktora Doxleya” to jeden z pierwszych tomów. Mamy tu nieco wolniejszą
akcję i głównym tematem nie są wyłącznie Daltonowie. Do tego kowboj na
ilustracji jest nieco zaokrąglony (jeszcze nie dość dały mu się we znaki niedogodności
na prerii). Tom niby przenosi nas do XIX wieku, ale podsuwa tak naprawdę
opowieść o problemach aktualnych w każdych czasach, bo i obecnie nie brakuje
szarlatanów. Morris przestrzega przed ufnością w eliksiry.
Całość bardzo prosta, zabawna, z szybką
akcją, przyciągającymi wzrok ilustracjami doskonale oddającymi uroki westernów.
Lucky Luke należy do bohaterów znanych mojemu pokoleniu. Niezwykłe wyczyny
niepozornego, chudego kowboja kończące się odjazdem w stronę zachodzącego
słońca to znam rozpoznawalny serialu animowanego i jego kilkuminutowych
odcinków. Niektórzy kojarzą filmy aktorskie i animowane powstałe od lat
siedemdziesiątych XX wieku. Jednak to nie serial ani filmy były pierwsze tylko
komiksowa seria, której twórcą był belgijski rysownik i scenarzysta Morris i
francuski pisarz René Goscinny, po którego śmierci ilustrator zaprosił do
współpracy m.in. Lo Hartoga van Bandę. Humor komiksy zawdzięczają ich
scenarzystom Morrisowi i René Goscinnemu. Twórca przygód kowboja słynie także z
serii o Asterixie oraz książek o Mikołajku. Z Polską łączą go korzenie: jego
rodzice to polscy emigranci żydowskiego pochodzenia.
Tytułowy bohater serii „Lucky Luke” to
najszybszy (szybszy od własnego cienia) rewolwerowiec z Dzikiego Zachodu
podróżujący na koniu Jolly Jumper i z psem Bzikiem, którego zadaniem jest
tropienie lub pilnowanie Daltonów w więzieniu. Tu nie spotykamy jeszcze psa,
ale skutecznie zastępuje go koń uzależniony od alkoholu. Opowieści o przygodach kowboja doskonale
wpisywały się w stylistykę westernów i trafiały do młodych czytelników, którzy
przyjęli jego przygody entuzjastycznie. Od 1946 roku bohater nie traci na
powodzeniu. W Polsce komiksy o nim znane są od lat 60 XX wieku, kiedy to
opublikowano pierwsze jego przygody w harcerskiej gazecie „Na przełaj”.
Kontynuatorów tworzących przygody było wielu.
Obecnie wznowiono wydanie kolejnych
tomów. Od 2016 roku Egmont Polska wydaje kolejne tomy stworzone przez Morrisa i
kolejnych współtwórców. Wszystkie przygody mają szczęśliwe zakończenie.
Charakterystyczne dla tych opowieści jest to, że po każdej misji dzielny i uczciwy bohater może odjechać w stronę
zachodzącego słońca. Nowe tomy wydane są pięknie i pozwalają na
sentymentalną podróż w świat komiksów z dzieciństw. Zdecydowanie polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz