„Jeśli szukacie opowieści ze szczęśliwym zakończeniem, poczytajcie sobie lepiej coś innego. Ta książka nie tylko nie kończy się szczęśliwie, ale nawet szczęśliwie się nie zaczyna, a w środku też nie układa się za wesoło”.
Zniechęcanie do lektury, specyficzna narracja i mroczny klimat to elementy za
które uwielbiam „Serię niefortunnych zdarzeń”. Lemony Snicket w każdym tomie obnaża bolączki naszego
świata, przerysowuje je. Dostajemy historię o różnorodnych typach dorosłych,
społecznościach oraz stylach życia. Każde miejsce, do którego trafiają
Baudelaire’owie jest zaskakujące, a z drugiej strony przypomina przerysowaną,
ale znaną nam rzeczywistość. Pisarz sięga po znane
powiedzenia, nawiązuje do popularnej literatury oraz innych dzieł kultury (od
antycznych chwytów teatru masek po współczesne spojrzenie na wcielanie się w
różne role), wprawnie żongluje skojarzeniami i wzorcami oraz
uprzedzeniami, a także uwydatnia manipulacje i wykorzystywanie innych. Pokazuje
jak skupienie na sobie pomaga w rozprzestrzenianiu się zła. Zachowania społeczne ubrane są w czarny humor
i groteskę. Cała historia zaczyna się od poinformowania Wioletki, Klausa i
Słoneczka o śmierci rodziców. Poznany w pierwszym tomie hrabia Olaf wyznaczony
na pierwszego opiekuna sierot stanie się nieodłącznym elementem każdej przygody
uświadamiającej nam jak bardzo nie ufamy dzieciom oraz dajemy się manipulować
dorosłym. Autorytet wieku odgrywa tu niesamowicie ważną rolę. Jest to siła tak
potężna, że nie wystarczają dowody. Wobec opowieści młodych bohaterów wszyscy
są nieufni. Zainteresowany majątkiem Baudelaire’ów hrabia Olaf wciela się w
różne role i zyskuje kolejnych wspólników gotowych razem z nim podążać za
sierotami. Widzimy też jak bardzo opieka instytucji nad tymi, którzy potrzebują
wsparcia jest niewystarczająca. Pan Poe staje się uosobieniem unikania
obowiązków, spychania odpowiedzialności na innych. I może właśnie z tego powodu
problem do niego wraca.
Dziewiąty tom zatytułowany „Krwiożerczy
karnawał” to opowieść nawiązująca do
słynnego freak shows, czyli cyrkowych pokazów ludzi z deformacjami ciała. Była
to jedna z bardziej cieszących się rozrywek do połowy XX wieku. Wykluczane z
życia społecznego osoby odbiegające od normy znajdowały schronienie i pracę w
cyrkach. Odbierano im decyzyjność, pokazywano jako istoty dziwne, niezdolne do
czegokolwiek. I tak też czują się pracownicy Gabinetu Osobliwości w cyrku
madame Lulu.
Opowieść zaczyna się od poszukiwania pomysłu na przebranie się i wtopienie w
tło. Sieroty Baudelaire wpadają na pomysł, że mogą przebrać się za postać dwugłową
i wilkołaka i w ten sposób zdobyć pracę oraz zdobyć cenne dla nich informacje. Nowa
rola pozwoli na uświadomienia jak bardzo przedmiotowo traktowane są osoby
niepełnosprawne i z deformacjami ciała. Ocenianie ich przez pryzmat
wyróżniającej cechy sprawia, że nie potrafią dostrzegać zalet swojej urody. W
tle oczywiście mamy poczynania hrabiego Olafa pragnącego pochwycić sieroty i
przejąć ich majątek. Do tego Słoneczko odkryje swój talent i nie będzie to
wyłącznie gryzienie wszystkiego.
Dziesiąty tom zatytułowany „Zjezdne zbocze” naszpikowane będzie mają
niebezpiecznych sytuacji. Po ucieczce ze śmiertelnego zagrożenia dzieci wpadają
w kolejną pułapkę. Do tego już na początku dochodzi do rozdzielenia starszego
rodzeństwa od młodszego. Jakby tego było mało Wioletka i Klaus pędzą wagonem w
dół góry i wszystko wskazuje na to, że się rozbiją. Na szczęście młoda wynalazczyni
znajdzie sposób na spowolnienie wagonu. To jednak nie oznacza końca
niebezpieczeństw. Po drodze pojawią się komary polarne, kolejne zaszyfrowane
informacje, troszkę nawiązań do znanych dzieł sztuki. Rodzeństwo z jednej
strony musi się ukrywać, a z drugiej strony tropić siostrę, której rozwój
ciągle ich zaskakuje.
Każdy tom zawiera sporą dawkę czarnego humoru oraz wplecionych dygresji
opisującej proces powstawania historii, tropienie przygód bohaterów oraz
stosunku narratora do wydarzeń. Często są one co jakiś czas powtarzane. Snicket
przypomina, że losy sierot poznał z wycinków gazet, słownika rymów oraz
odwiedzania miejsc, w których byli bohaterzy. Lata badań i obserwacji pozwoliły
mu zgłębić smutne losy Baudelaire’ów. Kreowanie wydarzeń na prawdziwe (realizm
iluzyjny) połączone z opowieściami o powstawaniu książki na podstawie
znalezionych źródeł (metatekst), spora dawka intertekstualności i powracającymi
przekonaniami, że nie należy dalej czytać historii tworzy ciekawy zabieg.
Zwłaszcza, że sami bohaterzy są postaciami rozczytującymi się, szukającymi
odpowiedzi na ważne pytania w bibliotekach. Autor wydaje się mrugać do
czytelnika i zachęca do zabawy w poszukiwanie wątków zaczerpniętych z innych
tekstów kultury. Wykreowany pozorny narrator, czyli Lemony Snicket to także
postać ciekawa, wzdychająca od czasu do czasu do Beatrycze, nad losem
nieszczęsnych sierot oraz swojego życia.
„Seria niefortunnych zderzeń” jest napisana fantastycznie. Przez tekst pięknie
się płynie. Nawet kiedy tak jak ja trzeba czytać kolejne tomy na głos, bo moja
córka uwielbia słuchać czytania i zawsze zaskakuje mnie, że ponownie chce
słuchać, bo naprawdę rzadko wraca do książek. A tu robi to z zapałem i pilnuje,
żeby niczego nie pominąć (zwłaszcza, kiedy jest to kolejne czytanie). Mnie w
tych książkach uderza niesamowita trafność opisów paradoksów. Wszystkie te
zderzenia z szybą biurokracji: po drugiej stronie widzisz rozwiązanie, ale
biurokraci ci na nie nie pozwolą, chociaż prawo leży po Twojej stronie (czyli
celnie wskazujesz zagrożenie w postaci hrabiego Olafa), bo ufają temu, co im
się wydaje. To jest tak świetna parodia każdego aspektu naszego życia, że
zdecydowanie każdy powinien ją przeczytać. Gdybym była polskimi politykami to
bym Wam nakazała w ramach kompromisu czytelniczego. I właśnie z tego powodu
opowiem Wam o całej serii, bo jest tego warta.
„Seria niefortunnych zdarzeń” Lemony’ego Snicketa to historia przerysowana. Nie
ma w niej nic dobrego. Każde złe wydarzenie prowadzi do kolejnego złego i tylko
cudem udaje się bohaterom przetrwać, przeżyć zaskakujące przygody, które
przywodzą na myśl „Proces” Franza Kafki. Podobnie jak bohater czeskiej powieści
tu dzieci wpadają w nurt wydarzeń, na które nie mają wielkiego wpływu. Dryfują
ku zatraceniu, a towarzyszący im ludzie bezmyślnie wykonują polecenia, rozkazy,
poddają się sile sugestii. Cała seria jest świetną satyrą na wszystko, z czym
mamy do czynienia. Jest tu ogrom biurokracji, skupienie się na tym, co mają do
powiedzenia dorośli, odebranie głosu dzieciom. Podoba mi się w niej to, że
nawiązuje do różnorodnych powieści, w których są zarówno zamknięte społeczności
religijne z absurdalnymi przepisami, podróże podwodne, poszukiwanie
tajemniczego przedmiotu niczym świętego Grala. Nim jednak zawędrujemy z
bohaterami tak daleko trzeba zacząć tę przykrą przygodę.
Muszę przyznać, że po "Serię niefortunnych zdarzeń" sięgnęłam
przypadkowo i bez przekonania, bo tytuł zdecydowanie nie zachęca. Jednak po
przeczytaniu pierwszych stron odkryłam, że rewelacyjnie czyta się je na głos, a
dla mnie to niesamowicie ważne. Do tego zwroty do czytelnika polecające
odłożenie lektury zdecydowanie zaintrygowały córkę. Po pierwszym tomie
wiedziałyśmy, że będziemy wyglądać kolejnych. Po drugim niecierpliwiłyśmy się,
kiedy pojawią się kolejne i niesamowicie bardzo się cieszę, że tym razem miałam
dwa tomy od razu, jednego dnia, bo naprawdę czyta się bardzo przyjemnie także
na głos. Przez tekst się płynie.
Daniel Handler, piszący pod pseudonimem Lemony Snicket, wykreował rewelacyjną
opowieść, którą fantastycznie przetłumaczyła Jolanta Kozak. „Seria
niefortunnych zdarzeń" to opowieść o rodzeństwie, któremu ciągle
przytrafia się coś złego. Spotykamy się z lękami bohaterów, które są pokazane
tak jak je dzieci przeżywają. Każde wyzwanie urasta do rangi zagrożenia i
wielkiej próby, której początkiem jest strata rodziców. Seria zabiera nas w
świat dziecięcych emocji i pozwala zrozumieć, a młodych czytelników zachęca do
opowiadania o własnym punkcie widzenia, doświadczeń, które często nie są lekkie
i przyjemne, bo dzieci doznają wielu przykrych rzeczy: od mierzenia się z
przemocą rówieśniczą, przez tę, z którą mają do czynienia w domu po serwowaną
im w szkole. Wielkim plusem jest to, że bohaterzy "Serii niefortunnych
zdarzeń" nie są bierni. Wioletka, Klaus i Słoneczko, dzięki swoim
zainteresowaniom, otwartości i wykorzystywaniu wiedzy stawiają czoło
przeciwnościom losu.
Teoretycznie jest to książka dla młodych czytelników. Jednak sięgnąć może po
nią każdy. Seria przyniesie wiele ciekawych spostrzeżeń, pouczających scen.
Patrzymy na swoją codzienność w krzywym zwierciadle uwypuklającym wiele
społecznych bolączek, podkreślających jakie aspekty naszego życia i otoczenia
powinny być zmienione. Do tego napisana jest takim językiem, że przez tekst
niemal się mknie.
Duże litery, ciekawe i często zabawne spostrzeżenia zaskakują, urozmaicają
akcję, nadają specyficznego tempa historii i sprawiają, że książkę czyta się
szybko, łatwo i z zainteresowaniem. Solidna oprawa i nieliczne szkice
dopełniają całość. Serię pięknie wydano oraz wzbogacono mrocznymi i
jednocześnie bardzo prostymi ilustracjami Breta Helquista. Przywodzące na myśl
pospieszne szkice rysunki pozwalają na wyobrażenie sobie wyglądu bohaterów oraz
miejsc, do których trafiają. Rysownik świetnie oddaje w nich napięcie
towarzyszące wykreowanym postaciom. Bardzo zaskoczyło mnie zaangażowanie córki
w tę historię. Jest nią zachwycona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz