Marek Frenger, Tym
razem naprawdę... Tryptyk szczeciński: opowieść pierwsza, Szczecin, Bezrzecze
„Forma” 2007
Ścieżki ludzkiego losu są zaskakujące i niezbadane.
Zwłaszcza, kiedy jest się jeszcze dwudziestoparoletnim mężczyzną, który czuje
się niemal jak marionetka w rękach kobiet wydających się mówić: „Ja to wszystko
zaplanowałam”. A to bywa sporym zaskoczeniem. Zwłaszcza, kiedy do tej pory było
się przekonanym, że świat krąży wokół ich naszych potrzeb. „Faceci. Myślicie,
że świat zaczyna się i kończy na was” – brutalnie oceniają męskich bohaterów przedstawicielki
płci pięknej. Dość boleśnie mogą się oni jednak przekonać, że dla współczesnych
kobiet bywają środkiem do spełnienia ich pragnień i fantazji erotycznych. Jakby
tego było mało: to nie oni już są szefami, ale kobiety i to one szukają sobie
kochanków wśród pracowników, stawiają warunki i decydują o tym, kiedy ich
przygoda z podwładnym ma się skończyć. Okazji do rozwinięcia takiej znajomości
może być wiele, a wyjazdy integracyjne i widoczne zainteresowanie podwładnego
sprzyja rozwojowi sytuacji, która zaczyna się dość prosto i banalnie:
„Gdy nasze dłonie się zetknęły, gdy moja jakby
przypadkiem dotknęła delikatnej dłoni Sylwii, wszystko się zmieniło. Wtedy tego
nie pojmowałem, bo przecież nadchodzących wydarzeń nie mogłem przewidzieć, ale
ta chwila, która trwała ułamek sekundy, dla kogoś obok niezauważalna, dla nas
stała się początkiem czegoś zupełnie nowego. Nagle oboje znaleźliśmy się na
drodze prowadzącej w kompletnie nieznanym nam kierunku. Gdzie codziennością
miało się stać łamanie własnych zasad i zaskakiwanie samego siebie. Jak łatwo
jest w takiej sytuacji uchwycić ten moment, nieprawdaż? To nie pierwszy
pocałunek, nie pierwsza wspólna noc, ale właśnie pierwszy dotyk dłoni jest
dowodem przestępstwa numer jeden. To on jest kamykiem, który pociąga za sobą
lawinę. Po nim następuje już tylko to, co nieuniknione. Czy więc gdyby ucięło
nam dłonie, byłoby mniej zdrad? I mniej złamanych serc?”.
„Tym razem naprawdę” Marka Frengera to opowieść o
spotykających się dłoniach, rozgrzanych ciałach poruszających się w rytm muzyki
lub przyspieszonego oddechu i porywów serca czy potrzeby bliskości.
Poszukiwanie drugiej osoby, tej z którą spędzi się resztę życia bywa trudne,
czasochłonne i bolesne. Kobiety zaskakują głównego bohatera swoją otwartością,
czasami brakiem zahamowań, fantazją i doświadczeniem. Ich zawiłe relacje
rodzinne, stawianie na pierwszym planie własnych pragnień mieszają się z
kulturowymi powinnościami bycia dobrą matką, żoną, córką. Wbrew pozorom wcale
nie jest im trudno zrzucić z siebie te oczekiwania otoczenia, kiedy odkrywają,
że mogą być jedyną stroną, która się stara i jest gotowa poświęcić swoje uczucie
dla dobra rodziny. Nie chcą już być męczennicami. Chcą chwytać życie we własne
ręce i myśleć o własnym szczęściu.
„Człowiek czasami bywa egoistą. I myśli tylko o
sobie. Przekonasz się, że tak jest. I nawet miłość nie potrafi tego zmienić.
Zresztą miłość to także wyraz egoizmu. Kochamy dlatego, by mieć kogoś przy
sobie cały czas. Czy to nie jest egoizm?”.
Marek Frenger w swojej powieści zabiera nas w
wędrówkę po Szczecinie: mieście tętniącym erotyzmem, pełnym pięknych kobiet
szukających albo miłości albo przygody na jedną noc, wsparcia lub sposobu
zemsty na partnerze, stałych relacji lub chwilowej odskoczni od dłuższego
związku. Mężczyźni są tu elementem biernym, poddającym się temu, co
przygotowały im kobiety: matki, żony, kochanki, siostry i córki będące
przyczyną lęków na tle seksualnym. Dzięki temu autor porusza kwestie darwinizmu,
lęków przed homoseksualizmem, strachu przed tym, czy będą świetnymi kochankami,
ciągłej potrzeby rywalizacji o uwagę płci pięknej. Cała opowieść zaczyna się
dość niepozornie od 29-letniego Łukasza budzącego się z dziurą w pamięci. Nie byłoby
w tym nic złego, gdyby był we własnym łóżku. Wymknięcie się, próba przypomnienia
sobie czegokolwiek sprawia, że stopniowo dowiadujemy się, w jaki sposób doszło
do takiej sytuacji. Bohater dzieli się z nami swoimi lękami związanymi z
upływem czasu. Patrzy na innych mężczyzn przez pryzmat przyszłego siebie:
kochanka zdradzającego żonę lub sfrustrowanego 40 – latka porzuconego przez
żonę i niepewnego własnych umiejętności w łóżku, wokół którego toczy się życie
wszystkich bohaterów. Praca, studia, imprezy to tylko elementy pozwalające na
budowanie swojej pozycji w stadzie i zwiększanie szansy na stałe i
satysfakcjonujące relacje intymne. Pod pozorem prostej opowieści młodego,
częściowo samodzielnego (ciągle dostaje obiadki od mamy i wynajmuje pokój)
mężczyzny wydają się być tu pretekstem do przybliżeniu kilku popularnych teorii
socjologicznych ze spojrzeniem Jareda Diamonda na czele.
W „Tym razem naprawdę” stajemy się świadkami zmiany młodego
mężczyzny z ogiera bez problemów zdobywającego kolejne kobiety w pragnącego
stałego związku partnera. Imprezy i przygodny seks zaczyna go nudzić, kiedy sam
dotkliwie przeżywa odrzucenia raniącego jego męską dumę tego, który pierwszy
odchodzi. Zostaje on tu potraktowany tak jak wszystkie kochanki w powieściach
kobiecych: musi usunąć się na dalszy tor i odczuć, że wcale nie jest
najważniejszy. Wtedy zaczyna odczuwać, że chce coś zmienić w swoim życiu,
zadbać o stałość, poczucie ważności i możliwość całkowitej szczerości. „Chciałem
być z kimś tak zwyczajnie. Mówić komuś szczerze o wszystkim i wierzyć, że ten
ktoś jest szczery wobec mnie”.
Powieść Marka Frengera – mimo ciągłych niepowodzeń
bohaterów w dążeniu do tego pozornie banalnego celu – ma pozytywny wydźwięk.
Autor przekonuje, że szczęśliwe zakończenie może nas bardzo zaskoczyć i może
być zupełnie inne niż to, na które czekamy. Trzeba mieć tylko cierpliwość i otworzyć
się na to, co przynosi los.
„Oboje mieli po dwadzieścia kilka lat. Bliżej
dwudziestu niż trzydziestu. Byli ze sobą jakiś czas. Dwa, trzy lata. I przyszedł
taki moment, że on powiedział jej: na razie. Był płacz, prośby. Nic nie
pomogło. Szybko okazało się, że w międzyczasie on zaczął się spotykać z kimś
innym. Ona cierpiała, nie mogła o nim zapomnieć. Każda ulica, każda rzecz,
każda piosenka w radiu przypominała jej o nim. Minęło trochę czasu, ona wciąż o
nim myślała, on o niej właściwie zapomniał, był szczęśliwy z tą nową
dziewczyną. W końcu niewytrzymała i odkręciła gaz. Po pewnym czasie jej dusza
zapukała do czyśćca. Otworzył jej Święty Piotr. Patrzy na nią i pyta: Taka
młoda duszyczka, co się stało? Patrzy w papiery i mówi: aaa, samobójstwo,
nieładnie, nieładnie. Wiesz, tam na górze tego nie pochwalają. Ale patrzy w jej
akta i czyta, i mruczy pod nosem: taaa, nieszczęśliwa miłość. Facet cię
zostawił, tak. No to faktycznie ciężka sprawa. Zwłaszcza, że duszyczka
wrażliwa. Ale zaraz, zaraz. Tu mam napisane, że dla ciebie przeznaczyliśmy
kogoś zupełnie innego. Miałaś go poznać dopiero za trzy lata, na weselu swojej przyjaciółki.
Dlaczego nie czekałaś? Przecież ten nie był dla ciebie. Nie czułaś tego? Kurczę,
kogo dać jemu? Przecież wszyscy już zajęci. Do dwa tysiące dwudziestego piątego”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz