Ludzie ciągle odgrywają różne role (Erwing Goffma) i czasami odczytanie ich prawdziwych intencji jest naprawdę niesamowicie trudne (Eric Berne). Samo zakładanie masek nie jest złe. Liczą się intencje, a te w przestępczym światku mogą być tylko jedne: zrobić dobry interes idąc po trupach. Właśnie wokół tych problemów toczy się akcja książki „Mimozowe pole” Zuzanny Arczyńskiej. W wykreowanym przez nią świecie nic nie jest takie, na jakie wygląda. No, może rozkładające się trupy są właśnie trupami, ale dopóki ktoś żyje to niestety gra swoje role. Pół biedy jeśli na celu ma szerzenie dobra. Gorzej, gdy próbuje zapanować nad określonym obszarem wpływów, a ścielące się na jego drodze trupy to tylko środek do osiągnięcia celu. Co wspólnego z wielkim przestępczym światem może mieć prowincjonalna policja, której bliżej do drogówki niż do kryminalnej? Przede wszystkim miejsce znalezienia dwóch trupów dzięki staruszce, która nie chce znaczyć swoim psem przyblokowych trawników i udaje się na spacer aż na mimozowe pole. Jak to się stało, że wcześniej ów zwierzak nie wywęszył ciał? A może wywęszył, ale były w zbyt dobrym stanie, aby pokazać je swojej pani przynosząc kawałek… Niewinny spacer zmienia się w poważną akcję śledczą, która przyniesie wiele momentów zwrotnych, chwil zadumy, będzie targała emocjami czytelnika. Do tego spora ilość otwartych wątków, które zapewne skończą się w kolejnym tomie i z tego powodu mam dylemat, bo nie lubię oceniać książki bez znajomości całości. Znam jednak wcześniejsze powieści pisarki i zdecydowanie polecam, dlatego wierzę, że wszystko ładnie zepnie się w kolejnym tomie. Nawet działalność sekty, bo i po takie tematy sięga autorka.
„Mimozowe pola” są debiutem kryminalnym Zuzanny Arczyńskiej, która zasłynęła z
kilku powieści obyczajowych poruszających trudne tematy: domów zastępczych ,
prostytucji i paru innych, pobocznych, ale bardzo życiowych. I tak jest też w
tej najnowszej powieści, która pozornie zaczyna się niewinne: jakieś tam
postaci tuż przed wschodem słońca buszują po polu. Porzucamy ten skrawek ziemi
i udajemy się pod typowo polskie bloki, gdzie właściciele psów znaczą trawniki,
bo przecież duma im nie pozwala na posprzątanie po pupilu. Właśnie taki
spacerek, ale jak już wspomniałam nieco dalszy jest początkiem przerzucenia akcji
na komisariat, podglądania życia policji, śledzenia postępów w śledztwie,
odkrywanie kolejnych przestępstw. Czy będą one jakoś powiązane? Tego jeszcze
nie wiemy. Jednego możemy być pewni: nie wszyscy pracownicy policji są prawi. Niektóry
pracują tu, aby realizować własne cele.
Wróćmy jednak do znalezienia zwłok: pies przynosi swojej leciwej właścicielki kawałek
szczątek. Oczywiste jest to, że to nie było jego pierwsze spotkanie ze zwłokami,
więc ciało było nieźle nadgryzione, a pies dobrze wykarmiony mięsem. Ludzkim
mięsem. Oczywiście autorka nie wspomina o tym w akcji, ale można się domyślić.
Taki początek to zdecydowany argument, aby naprawdę dobrze kontrolować swojego
pupila, bo nigdy nie wiemy, co może zjeść…
Po mocnym kryminalnym wstępie mamy sporo akcji, która równie dobrze mogłaby
trafić do powieści obyczajowej. Są tu problemy miłosne, traumy, co początkowo
wydaje się dziwnym zabiegiem, ale z perspektywy całego tomu ma duże znaczenie,
bo Zuzanna Arczyńska nie leje niepotrzebnie wodę. Wręcz przeciwnie: każdy
element ma tu znaczenie i każdy zostaje wykorzystany w dalszej części powieści.
Do tego nie zabraknie tu wątków erotycznych, ale nie pisanych tak prymitywnie
jak w książkach autorów cieszących się sławą i poczytnością tylko z pikanterią
i dobrym zarysowywaniem napięcia.
Główni bohaterzy są różnorodni. Ich osobowości są dobrze zarysowani. Do tego
każdy ma inne cele i przez to istnieją różne podziały wśród policjantów. Nie zabraknie
też rywalizacji, problemu lokalnych układów, zamiatania niewygodnych spraw pod dywan,
przymykania oczu na naruszanie przepisów, a nawet wykorzystywanie władzy dla
celów osobistych. Głównymi postaciami są tu dwie odmienne osobowości: poważny
komendant Cezary Zegar zwany przez współpracowników Czasem, przez co czasami w
akcji wykorzystywana jest gra słów. Czasami dorabiał się ksywki Klepsydra. Drugim
ważnym bohaterem jest młody, ale bardzo ambitny policjant, aspirant Marek Piątek,
który na prowincję trafił w celu wytropienia nieprawidłowości na komisariacie i
przyłapania komendanta na przestępstwie. Panowie są w pewnym stopniu pretekstem
do opowiedzenia o ich partnerkach i „koleżance” z żandarmerii. Pokazana tu
grupa policjantów to postacie silne, brutalne, ale potrafią być też empatyczni,
delikatni, wrażliwi. Łączą w sobie siłę brutalną z tą delikatną, dzięki czemu nie
są jednowymiarowi.
Jeśli chodzi o wątek kryminalny to po początkowym ostrym wejściu w niego mamy
przystopowanie, a później powolne działania, zmiany kierunków i w pewnego
rodzaju przemilczenie pierwszej zagadki. Myślę, że na jej rozwiązanie przyjdzie
czas w kolejnym tomie, aby jeszcze bardziej zszokować czytelników. Bardzo
rozbudowane wątki miłosne i obyczajowe sprawiają, że akcja toczy się wolniej, ale
być może wszystko to połączy się w kolejnej części. Przynajmniej taką mam
nadzieję, bo są to tematy intrygujące i jestem ciekawa, w jaki sposób autorka
rozwiąże wiele pojawiających się zagadek.
Jak w każdej książce Zuzanny Arczyńskiej i tu nie zabraknie dużej dawki humoru.
Autorka ma talent do lekkiego pisania o sprawach naprawdę bardzo trudnych.
Dzięki temu nie jesteśmy przybici nadmiarem zła, którego świadkami się stajemy.
Wręcz przeciwnie: przyjmujemy je jako „urodę” relacji międzyludzkich i
dopingujemy dobrym policjantom w naprawianiu świata. Tylko kto tu jest naprawdę
dobry? Odpowiedź na to pytanie nie będzie prosta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz