Norman Davies, Zaginione królestwa, tł. Bartłomiej
Pietrzyk, Joanna Rumińska, Elżbieta Tabakowska, Kraków „Znak” 2010.
Książki Daviesa mają te same zalety i wady:
pisane zbyt swobodnie i osobiście. Taki już urok gatunku, jakim jest esej
historyczny. Rasowi polscy historycy brzydzą się tą formą i troszkę mają rację,
ponieważ w książkach Daviesa wyjątkowo wyraźnie widać to, co inni zakrywają pod
„suchymi faktami”: uprawianie polityki przez pisanie książek historycznych. Dla
mnie jest to plus. Nie cierpię zakłamanych naukowców, którzy swój subiektywny
punkt widzenia usprawiedliwiają potrzebą pokazania określonych faktów, zbadania
konkretnych spraw. Obiektywnie pisać historii się nie da, ponieważ mamy zbyt
wielki bagaż wykształcenia, doświadczeń politycznych (ja przeżyłam przemiany
polityczne) i przez to na pewne sprawy patrzymy z określonej perspektywy.
Davies jest mistrzem włażenia do łóżek, zaglądania do
wychodków, wyjmowania trupów z szaf. Minione jest dobrym pretekstem, by pokazać
wszystkie błędy i brudy historii. W ciekawy sposób i czasami z ironią opisuje
zapomniane fakty o królestwach, które przestały istnieć.
Do owych opowieści miesza teraźniejszość. Porównuje podobne
wydarzenia. Jego myśli wydają się płynąć swobodnie, a my wraz z nimi i nawet
jeśli nie jesteśmy naukowcami z tej dziedziny to przeczytamy książkę jako miłe
przypomnienie dawnych nudnych lekcji historii. Niektórym powiązania przeszłości
z obecnymi wydarzeniami może przeszkadzać, ale przecież taki jest właśnie urok
eseju.
Jak we wszystkich swoich książkach i w tej autor próbuje
przywrócić „właściwe” proporcje naszego patrzenia na historię Europy. I tu autor bezlitośnie obala polityczne, religijne
czy nacjonalistyczne mity. W sposób, który czyni książkę przystępną dla bardzo
szerokiego grona czytelników, wyjaśnia sprawy zagmatwane i zapomniane.
Jednocześnie ze spokojem i skromnością Davies uświadamia nam, że ten obszerny
tom jest jedynie rzutem oka na prawdziwą twarz naszego kontynentu, na część
która minęła i została zapomniana. Trzeba żywić nadzieję, że stanie się on
początkiem szerszej dyskusji. Jest to szczególnie cenne dzieło w kontekście
pogłębiającej się integracji i prób tworzenia opartej na prawdzie, wspólnej
europejskiej tożsamości, której sensowność często zostaje podważana przez
miłośników państewek i ich walk o przestrzeń. Czytelnik polski powinien zwrócić
uwagę zwłaszcza na rozdziały dotyczące Gdańska, Galicji, Wielkiego Księstwa
Litewskiego i ZSRR. Książka Daviesa pozwala bez kompleksów przyjrzeć się tym,
tak często zamazywanym czy przeinaczanym w naszej historiografii kwestiom. Na
tle polsko-polskiej wojny o historię pisarstwo Daviesa nieprzerwanie pozostaje
ostoją obiektywizmu, zdroworozsądkowej analizy, pozbawionej pompy skromności i
dystansu do samego siebie.
Jednym wielkim błędem jest owo osobiste podejście i liczne
anegdotki, którymi Davies szpikuje każdą swoją pozycję, przez co robią się dwa
razy obszerniejsze niż powinny, ale one nadają jego książkom urok i pozwalają
laikom czytać poważne (czyt. historyczne) książki ze swobodą. Nie należy jednak
w owej swobodzie pędzić tylko zgłębiać ją powoli, ponieważ można zaginąć w labiryncie
nazwisk, dat i wydarzeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz