Etykiety

środa, 15 lutego 2017

Norman Davies "Zaginione królestwa"

Norman Davies, Zaginione królestwa, tł. Bartłomiej Pietrzyk, Joanna Rumińska, Elżbieta Tabakowska, Kraków „Znak” 2010.
Książki Daviesa mają te same zalety i wady: pisane zbyt swobodnie i osobiście. Taki już urok gatunku, jakim jest esej historyczny. Rasowi polscy historycy brzydzą się tą formą i troszkę mają rację, ponieważ w książkach Daviesa wyjątkowo wyraźnie widać to, co inni zakrywają pod „suchymi faktami”: uprawianie polityki przez pisanie książek historycznych. Dla mnie jest to plus. Nie cierpię zakłamanych naukowców, którzy swój subiektywny punkt widzenia usprawiedliwiają potrzebą pokazania określonych faktów, zbadania konkretnych spraw. Obiektywnie pisać historii się nie da, ponieważ mamy zbyt wielki bagaż wykształcenia, doświadczeń politycznych (ja przeżyłam przemiany polityczne) i przez to na pewne sprawy patrzymy z określonej perspektywy.
Davies jest mistrzem włażenia do łóżek, zaglądania do wychodków, wyjmowania trupów z szaf. Minione jest dobrym pretekstem, by pokazać wszystkie błędy i brudy historii. W ciekawy sposób i czasami z ironią opisuje zapomniane fakty o królestwach, które przestały istnieć.
Do owych opowieści miesza teraźniejszość. Porównuje podobne wydarzenia. Jego myśli wydają się płynąć swobodnie, a my wraz z nimi i nawet jeśli nie jesteśmy naukowcami z tej dziedziny to przeczytamy książkę jako miłe przypomnienie dawnych nudnych lekcji historii. Niektórym powiązania przeszłości z obecnymi wydarzeniami może przeszkadzać, ale przecież taki jest właśnie urok eseju.
Jak we wszystkich swoich książkach i w tej autor próbuje przywrócić „właściwe” proporcje naszego patrzenia na historię Europy. I tu  autor bezlitośnie obala polityczne, religijne czy nacjonalistyczne mity. W sposób, który czyni książkę przystępną dla bardzo szerokiego grona czytelników, wyjaśnia sprawy zagmatwane i zapomniane. Jednocześnie ze spokojem i skromnością Davies uświadamia nam, że ten obszerny tom jest jedynie rzutem oka na prawdziwą twarz naszego kontynentu, na część która minęła i została zapomniana. Trzeba żywić nadzieję, że stanie się on początkiem szerszej dyskusji. Jest to szczególnie cenne dzieło w kontekście pogłębiającej się integracji i prób tworzenia opartej na prawdzie, wspólnej europejskiej tożsamości, której sensowność często zostaje podważana przez miłośników państewek i ich walk o przestrzeń. Czytelnik polski powinien zwrócić uwagę zwłaszcza na rozdziały dotyczące Gdańska, Galicji, Wielkiego Księstwa Litewskiego i ZSRR. Książka Daviesa pozwala bez kompleksów przyjrzeć się tym, tak często zamazywanym czy przeinaczanym w naszej historiografii kwestiom. Na tle polsko-polskiej wojny o historię pisarstwo Daviesa nieprzerwanie pozostaje ostoją obiektywizmu, zdroworozsądkowej analizy, pozbawionej pompy skromności i dystansu do samego siebie.
Jednym wielkim błędem jest owo osobiste podejście i liczne anegdotki, którymi Davies szpikuje każdą swoją pozycję, przez co robią się dwa razy obszerniejsze niż powinny, ale one nadają jego książkom urok i pozwalają laikom czytać poważne (czyt. historyczne) książki ze swobodą. Nie należy jednak w owej swobodzie pędzić tylko zgłębiać ją powoli, ponieważ można zaginąć w labiryncie nazwisk, dat i wydarzeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz