Każdy,
kto choć raz pracował ciężko fizycznie wie, że w tej pracy nie ma nic
wzniosłego. Jest trud, wycieńczenie, krople potu ściekające po ciele,
głód z powodu wielogodzinnego wysiłku, osłabienie, wycieńczenie. Po paru
godzinach stajemy się maszynami wykonującymi nasze zadania
mechanicznie. Nie ma w tym wysiłku miejsca na refleksję nad trudem, a
jeśli jest to przygniata, więc się unika myślenia o pracy.
Wysiłek
fizyczny jest jedynym w swoim rodzaju. Ma moc uzdrawiająca i
jednocześnie zabijającą: uzdrawia dusze znękane pesymistycznymi myślami,
jednocześnie zabija jakiekolwiek myślenie (również twórcze). Człowiek
pracy zwykłej, pracy zwierzęcej, bo wymagającej siły mięśni wraca po
pracy zmęczony fizycznie. Jego ciało odmawia mu posłuszeństwa, oczy
zamykają się podczas bezmyślnego patrzenia w ekran telewizora. Jego
spracowane dłonie jedzą upragniony posiłek, dzięki któremu nazajutrz
będzie znowu miał siły, aby znowu pracować, aby znowu zmienić się na
parę godzin w maszynę.
Syzyf
nie miał w swojej pracy przerw. Pchał ciężki głaz pod górę; głaz, który
– w zależności od wersji legendy – albo staczał się na drugą stronę
góry, albo wyślizgiwał tuż przed samym szczytem. Wycieńczony pracą
chwilę patrzył bezmyślnie na staczający się głaz, a później schodził
ociężale, aby na nowo wypełniać swój los człowieka pracy.
Czy
miał czas na wzmocnienie? Na posiłek (Grecy wierzyli, że zmarli pod
ziemią prowadzą podobnie trudne życie i potrzebują pokarmu)? Na pewno
nie było tam miejsca na refleksję filozoficzną. Człowiek zmęczony
fizycznie nie myśli nad swoim losem; nie stać go na głęboką refleksję
filozoficzną. Chce jedynie dopełnić swój los.
Kara
Syzyfa to nie skazanie człowieka przez bogów na bezsensowną ciężką
niekończącą się pacę, ale skazanie człowieka na bezmyślność. Skazywanie
ludzi na bezrefleksyjny pęd ku wypełnianiu zadań jest najgorszą z kar:
otępia umysł. Sprawia, że człowiek staje się bierny wobec tego, co go
spotyka.
Współczesne
życie, rozrywki, tryb mechanicznej pracy zabija refleksyjność. Szeregi
Syzyfów zapełniają biura. Bogowie – prezesi, dyrektorzy – są równie mali
i słabi, jak bogowie starożytni: za bardzo są podobni do przeciętnego
człowieka, by można było ich czcić. Wmawiają współczesnym Syzyfom, że
pchanie kamienia ma sens. Współcześni ludzie, ich praca, przypominają
bardziej tę wersją mitu, w której przez parę sekund kamień jest na
szczycie i stacza się pod wpływem lekkiego podmuchu; trzeba pracę zacząć
od nowa.
Liczne
zwolnienia, szybkie zmiany pracy; chwile bezrobocia. Trudzimy się
bezmyślnie jak Syzyf wtaczając nasz kamień pod górę. Nie mamy czasu, sił
ani ochoty na myślenie. Działamy mechanicznie. Od wypłaty do wypłaty,
od raty do raty; ślub; dzieci; szkoła. Bezrobocie jest tą krótką
tragiczną chwilą, kiedy kamień na górze trzyma się chwilę. Ten pierwszy
moment bezrobocie, kiedy przychodzi nam się zachłysnąć dłuższym leżeniem
w łóżku, ale i dezorientacją, bo nasz cel życiowy nagle zawiesił się,
przestał na moment istnieć. Za chwilę żal i zmęczenie, trud schodzenia
po kamień; trud poszukiwania pracy, by dotrzeć na miejsce i na nowo
zacząć wtaczać swój kamień na swoją górę.
Coraz
bardziej przypominamy Syzyfa, coraz częściej kamień nam spada i na nowo
musimy podejmować decyzję o wtaczaniu go, bo to jest właśnie naszym
przeznaczeniem. Niektórzy poddają się. Brakuje im sił. Głaz wymierzony
przez bogów okazuje się za ciężki; krzyż nieodpowiedni, Golgota zbyt
stroma i zbyt wyludniona. Golgota bez Mari Magdaleny i Szymona. Ale
Syzyfowi, w przeciwieństwie do Jezusa, nikt nie pomagał. Mógł liczyć
jedynie na to, że jego kamień jest dla niego odpowiedni, że bogowie
precyzyjnie wymierzyli proporcje i że jego los jest ściśle z nim
związany. Innego być nie może. O innym nawet nie warto myśleć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz