W naszej kulturze pokutuje zabobon, że kobieta MUSI.
Kobieta musi być idealną żoną, ale musi być jeszcze idealniejszą matką. By
mogło jej się to udać musi być ciągle oceniana i krytykowana przez
społeczeństwo. Powód nie jest ważny. Ważna jest regularna tresura, która
powinna nazywać się przemocą społeczną. Kobieta jest społecznym chłopcem do
bicia. Zwłaszcza, kiedy zostanie matką. To kobiety mają największy problem ze
znalezieniem pracy, ponieważ to one mogą „złośliwie” zajść w ciążę i pracodawca
na tym straci, a tak naprawdę traci przez to, że mamy takie, a nie inne
antyrodzinne przepisy, że naszym rządzącym zależy na zamykaniu kobiet w domach.
Gdyby te przepisy się zmieniły to na pewno wiele młodych kobiet dużo chętniej
by rodziła. Tak pozostają ze strachem braku środków na życie z powodu utraty
pracy i ewentualnym brakiem możliwości ściągalności alimentów (ponad 320 tys.
dłużników alimentacyjnych posiada dług ponad 12 miliardów zł; 97% to mężczyźni;
80% zasądzonych alimentów nie jest ściągalnych).
Program 500+ miał poprawić sytuację rodzin, ale nie
do końca został przemyślany. Jednym z poważnych wad przyznawania pieniędzy na
dzieci jest brak zmian w przepisach rynku pracy, za mała najniższa krajowa.
Jeśli kobieta pracuje na pół etatu lub umowę zlecenie (bardzo dużo kobiet tak
pracowało) i dostaje połowę najniższej krajowej, którą musi wydać na dojazd do
pracy oraz ma jedno dziecko, na które przyznano nieściągalne alimenty to woli
zrezygnować z pracy. Ja im się nie dziwię. Dziwię się natomiast wszystkim tym,
którzy krytycznie oceniają kobiety rezygnujące z pracy, która im się nie opłaca,
piszą naprędce artykuły bez korzystania z danych statystycznych. Jeszcze
niewiele wiemy o wpływie programu 500+, a co „ambitniejsze” media trąbią na
alarm, że tysiące kobiet zrezygnowało z pracy. Skąd te dane skoro GUS jeszcze
ich nie udostępnił? Bez danych możemy przypuszczać, że ktoś kto przez
kilkanaście miesięcy szukał pracy i udało mu się ją zdobyć nie będzie tak łatwo
z niej rezygnował. Kolejna sprawa to ludzka potrzeba polepszania swojego bytu:
jeśli mamy troszkę więcej pieniędzy to nasze potrzeby rosną i to właśnie
dostrzegam wśród znajomych pobierających 500+: pracują, pobierają i mogą więcej
inwestować w dzieci, czyli np. wyjechać na dłuższe wakacje, kupić książki, wymarzony
laptop. Nikt tak łatwo jak opisują gazetki szukające sensacji nie opuszcza
rynku pracy, ponieważ ludzie zdają sobie sprawę, że 500+ może się skończyć lub
być zmodyfikowany. Na pewno 500+ ma wpływ na niskopłatną pracę sezonową:
dostrzegłam wzrost wynagrodzenia, ale tym raczej powinniśmy się cieszyć.
Mówienie o tysiącach kobiet jak o głupich gęsiach, które z powodu 500+ opuściły
rynek pracy wynika z braku wiedzy socjologicznej oraz nieznajomości kryteriów
przyznawania świadczenia niezależnego od uzyskanego dochodu z pracy i zależnego
od ilości posiadanego potomstwa. Opisywanie ich jako żerujących na społeczeństwie
jest wypaczeniem idei społeczeństwa dążącego do wzrostu dzietności. Dziwię się,
że z podobną krytyką nie spotykają się dłużnicy alimentacyjni, którzy okradają
całe społeczeństwo, bo jeśli oni robią wszystko, żeby nie mieć pieniędzy na
płacenie alimentów dziecko nie ma pieniędzy, a co ze tym idzie nie może ich
wydawać, jeśli ich nie wydaje to nie ma obrotu kapitałem, ożywienia gospodarczego.
Naszym realnym wrogiem społecznym są alimenciarze, a nie matki biorące 500+.
Kolejnym problemem jest brak powszechnej dostępności
do środków antykoncepcyjnych (pigłuki „dzień po” nigdy nie udało mi się spotkać
w żadnej odwiedzonej przeze mnie aptece) oraz zakaz aborcji (przyzwolenie w
niektórych przypadkach i tak kończy się przymusem urodzenia). Kobietom tłumaczy
się, że mogą dziecko oddać, np. podrzucić do tzw. „okna życia”. Do tej pory kilka
matek odważyło się na taki krok. Mają być anonimowe. Jednak ostatnie
doniesienia dotyczące 17-latki z Ostrowa Wielkopolskiego pokazują, że takie
pozostawienie dziecka sprawia, że „wyrodną” matką interesuje się prokuratura. Poza
społecznym hejtem spotkała się z wszczęciem postępowania w jej sprawie.
Dlaczego takie utrudnianie? Skąd potrzeba tego przymusu wychowywania skoro
przekonuje się młode kobiety, że mogą swoje dziecko oddać rodzinom marzącym o
dziecku?
Kiedy kobieta ma urodzić niepełnosprawne dziecko
słyszy, że nie musi usuwać. Może urodzić. Jeśli urodzi i porzuca, bo przecież
nie chciała urodzić, ale została do tego zmuszona jest atakowana jako
egoistyczna, myśląca o własnej wygodzie. Jestem matką niepełnosprawnego dziecka
i nikomu takiego macierzyństwa nie życzę. Uważam, że nie mam prawa zmuszać
nikogo do wychowywania dziecka z ZD czy jakimikolwiek innymi chorobami
wpływającymi na rozwój oraz funkcjonowanie. Nie mam prawa zmuszać matki do
patrzenia jak dziecko odchodzi w bólu przez kilka dni, nie mam prawa zmuszać do
rodzenia martwego i zdeformowanego. To kobieta powinna decydować, na jak
wielkie tego typu doświadczenie jest gotowa. Nim ocenicie jakąkolwiek matkę
popracujcie w hospicjum dla dzieci, dziennych ośrodkach pobytu dla dzieci lub
dorosłych niepełnosprawnych i bądźcie z tymi ludźmi na dobre i na złe. A
później zadajcie sobie pytanie: Naprawdę muszę jakąkolwiek matkę oceniać?
Wiecie, co jeszcze kobieta musi? Prezentować się
pięknie, szybko tracić kilogramy po ciąży, karmić w domu lub publicznej
toalecie, bo piersi wystawione na publiczny widok na bilbordzie lub u młodej
niekarmiącej kobiety to przecież to nie to samo, co te „wstrętne cyce” czy „wymiona”.
Czy my musimy godzić się na takie codzienne społeczne bicie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz