Mam wrażenie, że moje życie to ciągły monolog, który wydaje się być dialogiem ze zwierzętami. Im więcej ich przybywa tym więcej gadania. Zwłaszcza, że koty – jak to koty – psocą na potęgę, więc od czasu do czasu upominam, żeby sobie krzywdy nie zrobiły. Szczególnie częstym adresatem moich komunikatów jest Leo, urodzony urwis.
-Leo, drapieżniku jeden mały, zostaw – mówię stanowczo.
Leo patrzy się na mnie niewinnie i przechodzi obok kwiatka, którego chciał staranować z powodu muchy, która się w nim ukryła, bo takiej zwierzynie nie można popuścić. Zwłaszcza, kiedy namierzy się, gdzie leciała.
Na moje upominanie uaktywnia się Tutuś, który pędzi w stronę Leo, aby mruknąć, bo jest przekonany, że starsze rodzeństwo musi upominać młodsze (skąd mu się to wzięło to nie wiem). Uprzedzam jego mruknięcie mówiąc:
-Tutuś, bestio włochata.
Tutuś patrzy na mnie wzrokiem: „Ja? Przecież grzeczny jestem. Do tego porządku ci pilnuję, żebyś mogła spokojnie pisać”. Kot podchodzi do niego i łasi się (jak to kot). Tutuś patrzy na niego z miną: „Weź przestań. Ja tu porządku pilnuję, a nie o koty się ocieram”.
-Weź wyluzuj i pobaw się z kotami – mówię do Tutka, który na moje słowa unosi brwi w zdziwieniu. – Przynieś piłeczkę i poganiajcie razem.
-Moją piłeczkę? Oszalałaś – i chowa się pod moim biurkiem. Z piłeczką. Siedzi, wzdycha, pilnuje piłeczki. Koty go ignorują. Dorwały szyszkę, czyli coś nowego. Ganiają, wariują, koziołkują, furkają, obijają się o ściany i meble, skaczą po ścianach, łóżkach. Tutek wzdycha, więc radzę:
-No dołącz. Nie krępuj się.
Szaleją w trójkę. Miauczenia, poszczekiwania, biegania, tupania, parskania, stukania co nie miara. I wielki huk. Doniczka. Wzrok Tutka przekonuje: „To nie ja”.
-Nie ty, nie ty, ale ten twój włochaty duży zadek do kogoś należy.
Tutek przechyla głowę i śmieje się po psiemu (kto widział Tutka to wie jak pięknie potrafi szczerzyć zęby w uśmiechu):
-Ej, ale ja ci zadka nie wypominam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz