Wybrawiliśmy się do babci. Oczywiście z psem, bo on też uważa się za wnuczka. Do tego koniecznie musiał odwiedzić swoje wrzaskliwe koleżanki i przetestować długość ich szczekania, wytrzymałość gardła i zbadać, czy na babci terenie nie pojawił się jakiś nieznany osobnik. Wąchania, biegania, tarzania było co nie miara. Ola oczywiście prawie krok w krok (pies jest szybszy, ale kilka kółeczek wokół Oli skutecznie go spowalniało). W dwójkę przekopali pół ogrodu. Kolanami i łapami. Wszystko w wilgotnej ziemi, więc kalosze pełne błotka (czasami zastanawiam się, czy ma sens zakładania kaloszy). Przebrali się (w sensie Ola), obmyli i wrócili do domu. A tam niespodzianka: dwa natarczywe koty biegające od Oli do Tutka:
-No daj się powąchać. Pachniesz inaczej. Dawaj, nie bądź taki - miauczące w czasie rzucania się na Tutka i łapiącego go pazurkami za włosy, żeby móc przez jakiś czas "jechać" na nim i badać przywiezione zapachy.
Po kilku minutach stwierdziłam, że nie ma sensu walczyć z ciekawskimi kotami. Pakujemy się i idziemy na spacer, a później kąpiel.
Ola się wykąpała, Tutek wymoczył. Do łóżka przyszły koty. Wąchają Olkę. Miny niezadowolone. Tupią po Tutku wąchając go. Zdecydowanie obrażone. No przecież miały tyle ciekawych zapachów do poznania, a tu taka porażka: pies czysty, pachnący znanymi zapachami. Ach ta złośliwa ludzkość.To my siedzimy w domu, z nudów zrzucamy szklanki, które złośliwie się nie tłuką i jeszcze nam psa kąpią, żeby ograniczyć ilość rozrywek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz