Pewnego
razu podczas rozmowy o ludziach, przemianach, postępach, mój Mistrz
przedstawił mi wizję okrutną, straszną z punktu widzenia mojej filozofii
indywidualności. W jego koncepcji człowiek przyszłości to tylko cząstka
całości, jednej wielkiej masy, którą byłaby dana grupa społeczna.
Jednostka, indywidualna osoba nie miała w jego wizji prawa bytu.
Człowiek wykluczony poza tę bezkształtną masę, jaką jest grupa, nie miał
prawa istnienia, prawa do przetrwania.
Opowiadał
mi o tym z błyskiem w oku. Jego słowa wydawały się tak realne i tak
przerażające, że zaczęłam sobie wyobrażać i chodzę z tą wizją przemian
człowieka w masę. Jedno było piękne w tej wizji: człowiek byłby czysty,
wolny od wszelkiego zła, byłby nieśmiertelny jako większa całość, ale
jakim kosztem? Kosztem utraty indywidualności, która dla mnie jest
najważniejsza.
Siedziałam
naprzeciwko niego przerażona jego wizją. Patrzyłam na niego i
słuchałam, a on, doktor etyki, opowiadał. Siedział, w obrotowym fotelu z
bocznymi oparciami, jakiś metr ode mnie ze złożonymi na brzuchu
splecionymi dłońmi, wyciągniętymi przed siebie nogami. Mówił do mnie
śledząc każdy mój gest i, jakby wyczuwając moje przerażenie, coraz
dokładniej odrysowywał wizję świata przyszłości. Jego głos był spokojny i
ciepły. Nie rysował swoich obrazów fanatycznie podniesionymi tomami i
szybkim oddechem. Mówił tak jakby był pewien, że tak powinno być.
Mówił
o procesie zaniku ust i komunikacji telepatycznej w ramach grup, o
wyznaczonym z góry miejscu dla każdej jednostki, o wielkich odkryciach,
które mogą w ten sposób powstać, o przeciwdziałaniu zbrodniom, o
maszynach, które będą wykonywały pracę fizyczną a ludzie zajmą się
rozwojem myśli, nowymi odkryciami i o tym, że wszyscy będą umieli to
samo, myśleli to samo, ponieważ będą częścią całości.
Byłam
przerażona, że etyk może mieć wizje człowieka zależnego od mas, że może
w jego umyśle powstać idea braku odpowiedzialności indywidualnej.
Po
paru godzinach rozmowy z nim wyszłam naszpikowana wizjami
„komunistycznego" społeczeństwa. Zaczęłam się bać, że nam ludziom
niewiele do tego brakuje. Uspokoił mnie widok upitego bezdomnego, który z
dorobkiem swego życia wygrzewał się w słońcu. Jednak nie jest tak źle.
Każdy ma szansę na swoje błędy, na swoją indywidualność.
Czy
świat nie byłby nudny gdybyśmy działali tylko dobrze w ramach komuny?
Potrzebujemy błędów do refleksji nad własnym postępowaniem.
Przez
Mistrza zaczęłam tego dnia uważniej obserwować ludzi. Zatrzymałam się
na moście, aby zebrać myśli. Stałam zwrócona w stronę rzeki i patrzyłam
na równoległy most na Odrze, na wierze Katedry i ludzi spieszących
wybrzeżem. Łapałam powietrze w płuca, cieszyłam się wiatrem we włosach.
Słońce delikatnie muskało moje odkryte ramiona. Wizja powoli się
rozpływała.
Jak
dobrze, że każdy z nas może być inny. Jak dobrze, że każdy z nas w tej
inności jest potrzebny. Jak dobrze, że jesteśmy niedoskonali, ponieważ
dzięki temu jesteśmy sobie potrzebni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz