„Ona” reż. Spike Joze
Przed
filmem nie mam zwyczaju czytać recenzji, by nie sugerować się cudzą opinią w ocenie. Obejrzałam go, ponieważ ktoś
powiedział, że to jest obraz świata za 10 lat. Zainteresowała mnie ta wizja i
miałam niezwykłe wyobrażenia, chyba nieco oderwane od możliwej rzeczywistości,
a może ja po prostu nie ograniczam możliwości postępu technicznego i z innej
perspektywy patrzę na ludzi: bardzo wierzę, że ten szybki technologiczny marsz
będzie coraz szybszy. Nie przekonują mnie wizje załamania rozwoju, bo te
istniały od zawsze.
Po filmie
spodziewałam się, że będzie bardziej przypominał „Salę samobójców”: ludzie
siedzący w domach żyjący w wirtualnym świecie dzięki swoim avatarom,
posiadający urządzenia, które zrobią wszystko za nich. W filmie wszystko jest
tak realne, że może się dziać już jutro. Mamy do czynienia z kontaktami
międzyludzkimi. Nieudanymi, ale zawsze.
Po chwili
lekkiego rozczarowania przyszedł czas fascynacji. Pomysł znakomity: człowiek
wchodzi w związek z „wirtualnym”, czyli oprogramowaniem. Te relacje nie są
takie jak można by oczekiwać. Dość piękna różnica została zarysowana między
wirtualną Samanthą a Theodorem: program nigdy nie kłamał. Jedynie odwlekał
odpowiedź. Theodore raczej lawirował, unikał odpowiedzialności, przywiązania
się do ludzi i systemu, po którego utracie zupełnie inaczej zaczął patrzeć na
ludzi. Można powiedzieć, że system nauczył go relacji międzyludzkich.
Film
pokazał piękne wygodnictwo: ludzie już nie musieli starać się, słuchać krytyki,
pouczeń. Stali się wolni, akceptowali siebie i fascynował ich bogaty program.
Zwykłe związki zostały narażone na rozpad ze względu na wady, inne charaktery i
upodobania, jakie posiadają ludzie. System po prostu się dostosowywał do
człowieka. Ponad to film pokazuje jeszcze potęgę słowa i wyobraźni. Bohater
zakochał się w słowie tak bardzo, że podczas związku z wirtualną kobietą nie
potrafi przekonać siebie do kontaktu fizycznego z inną kobietą, mimo że
wcześniej nie miał nic przeciwko takim stosunkom z osobami świeżo poznanymi.
Zabawne
były pierwsze sceny, kiedy po całym dniu pisania wspaniałych listów za innych
mężczyzna wraca do domu i przed snem dzwoni na czat, aby „uprawiać miłość przez
telefon”. Początkowo wydaje się, że trafia dobrze, ale pod koniec rozmowy
okazuje się, że kobieta chce być duszona martwym kotem… Jego relacje z
oprogramowaniem postrzegałam w podobny sposób jak to „zboczenie” jego
rozmówczyni.
Film nie
tylko jest zabawny, wzruszający, ale daje dużo do myślenia. Jak wyglądają nasze
codzienne relacje z innymi? Czy wśród nas są osoby, które nie potrafią zdobyć
się na normalne relacje z ludźmi i uciekają w świat wirtualny, który ze względu
na pewne mankamenty potęguje frustracje będące przyczyną agresji? Nasze
technologie jeszcze nie są tak rozwinięte byśmy mogli uczyć się od systemów
stosunków międzyludzkich, samoakceptacji, która prowadzi do akceptacji innych.
film już obejżałam, piękny obraz czystej miłości, iście kosmicznej .. coś niby już znanego, ajednak pokazane w innym świetle ... POLECAM
OdpowiedzUsuń