Marilynne Robinson, Dom nad jeziorem smutku, tł. Wojciech Fladziński, Kraków „wydawnictwom” 2014.
Dom (bez względu na jego wygląd) jest miejscem, do którego
powinno się wracać – tak twierdziły starsze pokolenia. Jest on stałym punktem
na Ziemi, do którego można wracać lub z którego się ucieka. Miejsce dające nam
radość i smutek, miejsce spotkań, szczęścia i tragedii. Dom.
Dom nad jeziorem przyciąga i odpycha jeszcze bardziej.
Monotonia wsi czy miasteczka oraz życie towarzyskie miejscowych toczące się
zgodnie ze zmieniającymi się porami roku. Beztroskie istnienie w czasowej
próżni. Czas pędzi, ale nie tu. Tu zatrzymał się i pozwala wytchnąć. Jednak owo
wytchnienie może być uciążliwe dla starych miastowych ciotek, które wolały
miejski pęd i ciszę z anonimowością od wiejskiego zawierania kolejnych
znajomości. Książka jest niezwykle prostą i wciągającą historią o dwóch
dziewczynkach, które straciły matkę i nigdy nie znały ojca.
Powieść czyta się wolno. Język jest spokojny, a akcja
dostosowana do niego. Wszystko w styczności z przyrodą płynie wolno, więc
szybkie czytanie musi zwalniać. Łapałam się na tym często i przyspieszałam, a
po wejściu w klimat, znowu zwalniałam i tak w kółko. Mimo tego sączenia
opowieści chciałam kontynuować.
„Dom nad jeziorem smutku” jest książką praktycznie dla
każdego. Osoby starsze znajdą w niej refleksje dotyczące życia, w średnim wieku
– przygody sióstr, młodzież –dorastanie dziewczyn, dzieci – dziecięce przygody
i wspomnienia sierot. Prosty i opisowy język oraz niewielkie rozmiary (ok 200
str.) nie zdążą znużyć czytelnika. Na pewno spodoba się osobom, które sięgnęły
po „Zimową opowieść” Marka Helprina i spodobał im się sposób opisywania świata.
„Dom nad jeziorem smutku” mógłby być fragmentem opowiadającym o życiu nad
jeziorem opisanym w "tomiszczu" (ze względu na rozmiary). Świat tam staje się magiczny, bo w naszych
czasach wydaje się nierealny, ale przecież jeszcze paręnaście lat temu nasze
życie mogło wyglądać tak samo.
Moje dzieciństwo toczyło się wokół takiego domu, które
znajdowało się niedaleko zbiornika przeciwpożarowego, zamarzającego zimą i
skupiającego wtedy wszystkie dzieci z dwóch ulic w jednym miejscu, a latem
dającego miejsca do budowania domków w krzakach i kopania „bunkrów” czy nor. Każdy
dzień płynął wolno, radośnie oraz pachniał ziemią i korzeniami trawy. Magiczne
miejsce, w którym wychowali się rodzice większości z dzieci i które wykopali
podczas wojny ich dziadkowie, wydobywając z ziemi setki ludzkich szczątek,
cegieł, dzwony. Miejsce szczęścia było dawnym cmentarzyskiem, na którym
umierali prapradziadkowie chorzy na cholerę. Nikt się nie bał drzemiących w
ziemi bakterii, ale duchów zmarłych. Mimo tego cmentarzysko przyciągało tak,
jak jezioro z powieści pochłaniające ludzi z pędzącego pociągu. I tu po raz
kolejny znajdujemy punkt wspólny z Helprnem, którego łączność kończy się na
wypadku na jeziorze.
"Dom nad jeziorem smutku" na stronie wydawcy
"Dom nad jeziorem smutku" na stronie wydawcy
Zaciekawiłaś mnie tą książką, w najbliższym czasie muszę po nią sięgnąć ;)
OdpowiedzUsuńPięknie tutaj - serio ^^
Dziękuję za pochwały :)
UsuńKsiążka napisana jest prozą liryczną, więc wiadomo, że skoro czyta się prawie jak "poemat", wymusza powolne czytanie. Dla mnie książka tchnęła świeżością...
OdpowiedzUsuńWłaśnie przez ów klimat polecam równiez "Zimową opowieść".
UsuńDodaję linka do Twojego bloga, ponieważ nie podzieliłaś się tu całymi przemyśleniami, spostrzeżeniami, więc wypada odesłać dalej:
http://ksiazkioli.blogspot.com/2014/03/dom-nad-jeziorem-smutku-marilynne.html
Dziękuję:) Przecież nie chciałam powielać recenzji;)
Usuń