Dawno,
dawno temu, ale nie aż tak dawno, jak się wydawało; za górami, za
lasami, ale nie za morzami, chodziłam do podstawówki. Moi rodzice i
dziadkowie byli średnio i słabo wykształceni. Jedni przez wojnę
(dziadkowie), a drudzy przez brak wykształcenia swoich rodziców (moi
rodzice). Dla nich szkoła to była świętość i wielka trudna praca.
Dziadek po wojnie wolał iść do pracy niż do szkoły, bo jak sam
powiedział: „Szkoła za bardzo mnie męczyła”. Byli jednak przekonani, że
edukacja jest konieczna i że nauczyciel zawsze ma rację. Nigdy w domu
nie usłyszałam słowa nagany na nauczycieli. Nawet jak dostałam jedynkę i
naganę za podpowiadanie na sprawdzianie to wszyscy jednomyślnie stanęli
po stronie nauczycielki, która nie rozumiała mojego trudnego położenia.
Jako zdolna uczennica byłam średnio lubiana i nazywana klasową kujonką.
Chciałam tylko, aby ktoś (oprócz osób, które ze mną siedziały w ławce na stałe) mnie
troszkę więcej polubił. Pani zwykle na sprawdziany kazała paru osobom zmienić
miejsca i padło też na uspołecznianego (sadzano ze mną osoby uczące się i zachowujące coraz gorzej ) przez mnie
chłopaka.
Dziś
podejście rodziców jest zupełnie inne. Na wywiadówkach raczą się pojawić,
a jak się pojawią to nauczyciel jest winny, że dziecko: nic nie umie,
ma słabe oceny, złą kondycję fizyczną, garba, bo książek za dużo, słaby
wzrok z tego samego powodu, dysortografię, ponieważ każe czytać nudy,
dysleksję, bo lektury za długie i kto je może zapamiętać. Na pewno nikt
normalny; dysgrafię, bo nauczyciel za szybko mówi i jak można to zapisać czytelnie.
To
podejście zaczęło się zmieniać, kiedy skończyłam ósmą
klasę i poszłam do liceum tego samego, co większość wykształconej rodziny (tych, którzy kontynuowali edukację na studiach). Po dwóch latach dołączyła
do nas nowa fala zupełnie innych ludzi. Takich „oldskulowych”. My w
klasach matematycznych mieliśmy listę lektur na tyle rozbudowaną, że
później na studiach humanistycznych miałam stosunkowo łatwo. Nie
buntowaliśmy się. Czasami ktoś nie przeczytał, dostał pałę i siedział
cicho. Nie było dyskusji, że się nie należy, że czasu za mało, że się
uwzięła, że miała okres, że mąż jej dobrze nie zrobił. Nie wymyślaliśmy
też innych powodów. Nie przeczytaliśmy i nasza wina.
Nowa
fala w liceum była na tyle ciekawa, że całą rodziną
obserwowaliśmy zmiany elitarnego liceum w pipidówkową szkółkę dla
udających inteligentnych. Zaskoczeniem było dla nas to, że można
zbuntować się przeciwko wszystkim nauczycielom i zażądać od dyrektorki
zmniejszenia zakresu materiału. Decydowali się na dobre liceum, a
chcieli mieć jak w zawodówce.
Niestety
nie jest to jednostkowy przypadek. „Zaangażowani” w wychowanie i
edukację rodzice załatwiają dzieciom zwolnienia z w-fu, zaświadczenia o
niesprawności intelektualnej i psychicznej (ADHD, dysortografia,
dysleksja, dysgrafia i wszelkie dys), a ponad to nie chcą dzieciom
zabierać dzieciństwa i do szkoły posłaliby w wieku piętnastu lat.
Wcześniej obowiązkowo od urodzenia żłobki i przedszkola. W końcu państwo
najlepiej wychowa swoich obywateli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz