Mężczyźni
kochają przeceniać rolę kobiecych marzeń o małżeństwie, domu,
dzieciach. Zapominają, że kobieta też człowiek i może takich marzeń nie
posiadać, albo je kiedyś posiadała, ale znalazła inne priorytety i jest
jej dobrze tak jak jest, czyli albo w wolnym związku albo będąc
singielką. Często mam wrażenie, że „płeć brzydka” (dawnie nazywana
„piękną”) wręcz uważa, że wszystkie kobiety polują na mężczyzn, by
jakiegokolwiek (pod warunkiem, że dobrze zarabia i jest przystojny)
usidlić i zaobrączkować.
Takimi
złudzeniami karmił się również mój znajomy z dawnej pracy. Zarabiał
dobrze, wyglądał nawet, nawet i jak na faceta był w miarę rozgarnięty,
inteligentny (większość jednak tym nie grzeszy). Utrzymywałam z nim
znajomość, bo miał własne zdanie i dużo czytał, podróżował, a więc miał
zawsze coś do powiedzenia, co ceniłam, ponieważ płeć przeciwna albo się
zgadzała z moimi poglądami albo ostro przeciwstawiała, ale nie potrafiła
uzasadnić dlaczego (uzasadnianie „bo tak” nigdy nie było odbierane
przeze mnie jako tłumaczenie poglądów).
Ten
kolega miał dziewczynę (a raczej był w związku). Piękna, zgrabna i
średnio inteligentna ruda, farbowana kobieta sporo młodsza od mojego
kolegi była za młoda na poważne związki. Ona miała jeszcze naście lat,
on trzydzieści parę. Ona świeżo po liceum, on po studiach, latach pracy,
licznych podróżach, książkach, filmach itd. Ona patrzyła na jego
znajomości, portfel, on na jej ciało. Oboje żyli w przekonaniu, że druga
połówka marzy o małżeństwie.
Kiedy
dziewczyna dostała się na studia zamieszkali razem. Po paru latach jemu
stuknęła czterdziestka i chyba bardziej z paniki niż z wewnętrznej
potrzeby postanowił się jej oświadczyć, przez co ja -jako jedyna
kobieta, z którą utrzymywał na tyle bliskie relacje, że dzielił się
swoimi spostrzeżeniami, przeżyciami, przemyśleniami – zostałam
zaspamowana propozycjami pierścionków zaręczynowych z pytaniem: „Jak
myślisz, który będzie się jej podobał?”, na co dostał szybką odpowiedź
(godną mojej inteligencji): „Nie zapominaj, że jestem blondynką i nie
myślę. Żyłkę łączącą uszy właśnie odkurzyłam, więc nawet nie ma
zaczątków mózgu. A Ty ją kochasz?”. Na tym nasza korespondencja się
urwała na jakiś miesiąc, bo on wyjechał w sprawach służbowych, a ja
miałam nawał pracy.
Po
tej długiej przerwie dostałam odpowiedź: „Nie wiem. Lubię ją, jest
fajna w łóżku, ekstra wygląda. Jest ze mną i pewnie chce już małżeństwa,
bo latka jej lecą. Czego chcieć więcej?”. Może i latka jej leciały, ale
ona miała dopiero dwadzieścia parę lat (nawet nie dwadzieścia pięć), a o
czterdziestkę (więc pewnie bardziej myślał o swoich latkach).
Dałam
się namówić na wybór pierścionka (podobno mam dobry gust, ale to tak
jego zdaniem). Po tygodniu zdecydowałam, że może jej pasować kilka
modeli. On miał dokonać ostatecznego wyboru. Zastanawiał się długo.
Chodził do sklepów, oglądał, ale głupio mu było kupić. W końcu wyszło,
że misją powierzył mi. Powiedział jaki model, jaki rozmiar, dał kasę i
wysłał po wymarzone cacko, które miało być wstępem do utrwalenia jego
relacji z rudą pięknością.
Oświadczył
się bardzo uroczyście: restauracja, kwiaty, noc w eleganckim hotelu,
wycieczka, a później uroczysta kolacja i kluczowe pytanie: „Zostaniesz
moją żoną?”. Piękność niepewna i nieco zaskoczona zgodziła się.
Ona
wróciła do ich mieszkania, on pojechał w kolejną podróż służbową. Oboje
niepewni czy aby na pewno potrzebne im małżeństwo. Żadne z nich nie
miało odwagi, aby powiedzieć drugiej osobie w twarz, że fajnie jest, ale
niczego więcej nie chce.
Ruda
piękność, nim on wrócił, znalazła pokój do wynajęcia, przeprowadziła
się, a klucz do mieszkania wrzuciła do skrzynki na listy. Pierścionek
zaręczynowy oczywiście zatrzymała.
I tyle było z męskiej pewności o kobiecych marzeniach o małżeństwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz