Etykiety

piątek, 2 maja 2014

jak zrazić mężczyznę do siebie?

Można powiedzieć, że jeśli chodzi o zrażanie do siebie mężczyzn zbędnych w moim życiu to jestem w tym ekspertem i pewnie powinnam mieć w tej dziedzinie jakiś naukowy tytuł (jak nie profesora to chociaż doktora). Nie oznacza to, że nie mam znajomych, kolegów czy przyjaciół przeciwnej płci. Tu chodzi o namolne przypadki, których trudno czasami pozbyć się z własnego życia, ponieważ są tak sfrustrowani i zdesperowani, że startują nawet do mnie, co jest o tyle dziwne, że większość (nawet przelotnych) znajomych jest dogłębnie przekonana, że ze mną musi być coś nie tak. To „nie tak” objawia się skrajnymi poglądami, co do akceptacji nierówności społecznej wynikających z płci. Muszę szczerze (znowu) przypomnieć, że jestem zdeklarowaną zwolenniczką nierówności, czyli facet pracuje, sprząta, gotuje, wynosi śmieci, a kobieta po pracy spotyka się z przyjaciółkami, robi zakupy (ale nie takie w spożywczaku). Pewnie wielu mężczyzn oburzy się na mój punkt widzenia, ale Polska to wolny kraj i mam prawo do nich w granicach mojej nienormalności.
Mimo takich poglądów miewam sytuacje, że jakiś naiwny wierzy, że są one przykrywką do „prawdziwej mnie”, a wszystko to przez to, że w normalnych kontaktach z ludźmi jestem zaskakująco miła, otwarta (ale z tą otwartością bez przesady; nie opowiadam o sobie) i podobno ciepła (ja bym to nazwała życzliwa), co kobiety odbierają jako przyjacielski stosunek do świata, a mężczyźni myślą, że podobają mi się, dlatego zmieniam swoje podglądy i sposób bycia dla nich. Zapominają, że kobieta z moim bagażem i w moim wieku raczej już się nie zmieni i szybciej jeszcze bardziej zgorzknieje niż stanie się słodką partnerką, o której marzyli. Łudzą się, że zakochałam się w nich (właśnie w nich, a nie kimś innym!) już po pierwszej rozmowie lub nawet przed.
Nic bardziej mylącego. Nigdy w życiu nie zakochiwałam się przed ani tuż po pierwszej wymianie zdań (nawet z moja pierwszą miłością przegadałam kilka godzin). Zawsze zajmowało mi to bardzo dużo czasu, co niecierpliwiło przekonanych o moim uczuciu i powodowało z czasem ich znikanie z mojego życia. Byli jednak i desperaci, którzy mimo widocznych znaków na ziemi i niebie i przede wszystkim wychodzących ode mnie nadal żyli w przekonaniu, że jestem szaleńczo w nich zakochana, że moje nóżki drżą na ich widok. Bywało, że faktycznie się zakochiwałam, ale to tylko w przypadku naprawdę wyjątkowych mężczyzn (byle czego nie biorę, czego dowodem jest mój mąż), ale i to nie pozwalało mi być na tyle zaślepioną, by nie widzieć ich wad, które z upływem czasu coraz bardziej wpływały na moje usposobienie do danej osoby. Na niektóre z nich przymykałam oko, inne były na tyle denerwujące, że pragnęłam jak najszybciej pozbyć się natręta, który oczekuje cudów, a sam od siebie nic nie daje.
Wtedy stosowałam kilka chwytów (sposobów) na pozbycie się obiektu. Przede wszystkim stawałam się marudna, kapryśna, foszasta i wymagająca i przy okazji wymagałam, aby dotrzymywał mi towarzystwa zawsze, kiedy byłam w udawanym dołku (trzeba uważać, żeby to granie nie weszło nam w krew, bo może zmarnować nasze własne życie). Podczas wspólnego bezczynnego siedzenia wylewałam całe żale na świat, na ludzi, na cokolwiek i przeplatałam to nadmiarem niepowiązanych informacji (z różnych dziedzin) tak, by nie mógł odpowiedzieć, podjąć tematu (super zabawa kształtująca kreatywność).
Kiedyś stosowałam taktykę nieodzywania się przez dłuższy czas, aby zrozumiał, że chcę się go pozbyć, ale mam wrażenie, że mężczyźni z wiekiem coraz bardziej wierzą w swoją boskość, niepowtarzalność i ta taktyka coraz mniej działa, więc zaczęłam zapuszczać się w domu, unikać wspólnych wyjść do znajomych (pozowanie na osobę pragnącą samotności, rutyny) i zaniedbywanie otoczenia. Mężczyzna cierpliwy i bardzo zdesperowany sam jest w stanie posprzątać w takich sytuacjach moje mieszkanie i mam parę godzin dla siebie. Zachęci mnie również do ubrania się w coś lepszego niż stary dres specjalnie wyciągnięty na tę okazję z dna szafy. Jednak żaden nie przetrwa zbyt długo wcielając się w rolę służącej, pokojówki, garderobianej.
Dobrą metodą jaką można przy tym zastosować są dwie skrajne postawy. Pierwsza to podziwu dla jego energii i zachwytu, że spotkałam takiego wspaniałego opiekuna, który mi tak cudownie pomaga, a druga to postawa „pseudomacho”, czyli kobiece wydanie samozachwytu i wdeptywania partnera w ziemię. Powtarzam mu wtedy podczas sprzątania mojego mieszkania i robienia mi zakupów jakie to niezwykłe szczęście miał, że mnie spotkał, ponieważ teraz może się prawdziwie sprawdzić jako mężczyzna, beze mnie nie mógłby tego dokonać.
Do tego mogę zawsze dodać postawę zagubionej dziewczynki, która nie wie czego chce w życiu, albo wręcz przeciwnie: będąc niezaradną na siłę rządzić w związku. Żaden normalny mężczyzna i jego ego nie wytrzymają długo takiego traktowania. Są oni wychowani w kulturze samouwielbienia i deptanie ich przekonań jest równoznaczne z niszczeniem wartości, a tego tolerować nie potrafią.
Doskonałą metodą na pozbycia się partnera, który nie chce odejść jest regularne porównywanie go z poprzednimi partnerami, albo opowiadanie o wcześniejszych związkach i przekoloryzowanie ich ilości. Żaden nie wytrzymał zbyt długo, kiedy zaczynałam opowiadać o życiu intymnym z kimś innym. Można tu dodać jeszcze westchnienia podczas opowieści o byłym, który zniknął z naszego życia, a my nadal coś czujemy. Do tego można dodać przypadkowe zostawienie mu swojego pamiętnika do poczytania (tu musimy być bardzo pracowite i sporo się napisać, ale da się zrobić), w którym opisujemy poprzednich partnerów, jako wspaniałych kochanków, a obecnego jako totalną porażkę i nieudacznika życiowego. Mam wówczas gwarantowane rozstanie, o które może wcześniej starałam się miesiącami.
Po co to wszystko? Cały wysiłek, by się pozbyć kogoś? Niestety mężczyźni są mało pojętni i bywają chwile, kiedy mówię mu wprost, że chcę się rozstać a on reaguje przytulaniem mnie i słowami: „Ciii maleńka, wiem, że masz okres (albo trudne dni). Jutro będzie lepiej”. Gdyby niektórzy mężczyźni od razu wiedzieli, co to znaczy „Chcę się rozstać” to cała ta szopka na pewno nie byłaby potrzebna i zaoszczędzałaby czasy obu stronom.
Nieco inaczej wyglądają moje obecne "zabiegi zniechęcające", ponieważ namolnym facetom nie przeszkadza również, że kobieta ma męża i nie szuka "przygód".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz