Kobiety
w mojej rodzinie od pokoleń były nie tylko indywidualistkami, ale też
przy okazji dysponowały niesamowitymi zasobami cynizmu. Przez długi czas
(dopóki mocno się nie zestarzała i schorowała, przez co świat zaczął ją
przerastać i przerażać) babcia zachwycała mnie swoim dystansem do
różnych spraw. Wiele lat temu miała w sobie jeszcze mnóstwo życia,
radości i potrafiła trafnie podsumować wiele sytuacji. Czytała mało,
ponieważ podczas jej uczęszczania do szkoły była wojna i Niemcy wysyłali
dzieci do prac w polu. Później przyszła komuna, podczas której razem z
matką dbała o dom i pola, ponieważ bracia trafili do wojska (wówczas
była to służba dwuletnia). Zawsze pogardzała ludźmi, którzy nie
potrafili ciężko pracować i myślę, że zarówno ja, jak i moja mama
zawdzięczamy jej swój pracoholizm.
Moja
babcia mieszkała obok kilku ewenementów (nazywam ich tak, ponieważ
wyznawane zasady nie zgadzały się wcale z zachowaniem). Pierwsza z
sąsiadek była kobietą wiecznie umierającą. Posiadała niesamowitą
zdolność grania ciężko chorej, by dostać urlop zdrowotny. Moja babcia
czasami podśmiechiwała się, że sąsiadka powinna w teatrze grywać,
ponieważ żaden lekarz nie był w stanie stwierdzić symulacji. Podczas
częstych urlopów zdrowotnych sąsiadka intensywnie zajmowała się ogrodem.
Kolejną grą rówieśniczki mojej babci było oddziaływanie na litość.
Komuna była czasem, kiedy o różna nasiona było trudniej niż obecnie, a
moja babcia była na tyle zaradna, że zawsze zbierała, aby były na
następny rok. Podczas uprawy ogrodu przez moją babcię sąsiadka
przychodziła do niej i użalała się na swoją biedę, zły los itd. (aż tak
źle nie miała, ponieważ pracowała) i tak wysępiała nasiona potrzebne do
obsiania ogrodu (sama ich nie zbierała z czystego lenistwa).
Kolejna
sąsiadka udawała cnotkę. Jej nakazy moralne były tak surowe, że nawet
żadna zakonnica nie przetrwałaby przestrzegania ich. Do tego dochodziła
niesamowita religijność i radykalne ocenianie błędów innych ludzi. Na
emeryturze doszła do takiej perfekcji w głoszeniu poglądów, że każda
kobieta pijąca kawę czy paląca papierosa (nie wspomnę tu już o piciu
alkoholu) była dla niej ulicznicą. Oceniała młode dziewczyny, które z
wielomiesięcznymi chłopakami czy narzeczonymi przed ślubem spodziewały
się dziecka. Sama nie była lepsza. Można powiedzieć, że gorsza, bo
zaciążyła się już w czasie pierwszej randki i nigdy nie poślubiła ojca
swojej córki, która i paliła papierosy i piła kawę, i jeszcze alkohole
(oczywiście kryjąc to przed swoją wielebną matką).
Najgenialniejsza
jednak była sąsiadka, która uważała się za najmądrzejszą na całej
ziemi, i aby wysępić pieniądze od państwa bez konieczności pracy,
zrobiła z siebie wariatkę. Pomógł jej w tym brat. Śmiechu z ich akcji
podobno było, co nie miara i nikt za bardzo nie wierzył, że jej się uda
wysępić rentę. Biegała w bieliźnie po ulicy, obrzucała ludzi krowim
łajnem, wypasała swoje krowy na cudzych pastwiskach, wyrzucała śmieci do
sąsiadów i przy tym grała idealną katoliczkę, która każdego dnia
składała ręce i biegła podczas mszy do komunii. Kilkanaście lat temu
wracałam z moją babcią do domu z kościoła (ja tam byłam, żeby mi
staruszka na zawał nie zeszła, że wnuczkę ma ateistkę) i sąsiadka się do
nas przyłączyła. Zaczęła nam opowiadać, że ludzie są grzeszni, nie
modlą się i szatan opanuje świat (tendencyjne frazesy zasłyszane w radiu
Rydzyka), ale ona jest taka pobożna i na pewno trafi do nieba. Mojej
babci jeszcze wtedy cynizm dopisywał i podsumowała: „Na ciebie jak
spojrzy jakiś mężczyzna to będziesz myślała, że jesteś w niebie”. Było w
tym wiele prawdy, ponieważ w imię robienia z siebie nienormalnej ta
sąsiadka zaniedbała się fizycznie i nigdy nie miała chłopaka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz