Nasze dni przelatują przez palce jak piasek...
Mój mąż wczoraj od rana do południa prowadził zajęcia na uczelni, wrócił po południu i poszedł na szkolenie, z którego wrócił koło 18:00 i poszedł dalej pracować. Przychodził do nas na krótkie przerwy zobaczyć się z nami, zjeść coś, porozmawiać o tym, co udało mu się zrobić, co zamierza dalej robić.
Ja z kolei nie zrobiłam nic. W sensie nic z tego, co planowałam. Wstałam o 5:00, zjadłam z Olą śniadanie, nastawiłam pranie, umyłam z Olą podłogi i przed 7:00 okazało się, że Olka zostaje w domu, bo jest lekko chora i pewnie poszłaby do przedszkola,ale bardzo przeżywa zmiany. A zmianę mamy niesamowicie poważną: wyrosła z bielizny. Rozpłakała mi się, rozwrzeszczała, kaszel się uruchomił, nos zapchał i udało mi się uspokoić ją po 2 h... Później przeczytałyśmy książkę jedną, drugą, trzecią, poszłyśmy na 4 spacery, zrobiłyśmy zakupy, odwiedziłyśmy bibliotekę, byłyśmy u kotów, pomagałam w demontażu brodzika i przez kolejną godzinę uspokajałam Olkę, która po zobaczeniu, że jej brodzik jest demontowany znowu się rozpłakała, bo gdzie ona będzie się kąpała. Wyszłyśmy na ogród, pokazałam jej nowy, rodzinnie montowany przez dziadka i wujka, wyjaśniam, że to jest ten, który oglądała w niedzielę, że teraz będzie mogła się lepiej pluskać, bo ścianki nie będą przeciekać. Ola uspokojona zapewnieniami, że demontaż starego brodzika nie grozi brakiem kąpieli zechciała wziąć do ręki tablet, a ja w tym czasie poszłam bawić się w demontowanie starego brodzika. wszystko oczywiście tak, aby mieć Olkę na oku, bo przecież może wybiec z domu i powędrować albo zacząć huśtać się na lampie... Ja w tym czasie oczywiście wpadłam na genialny pomysł odkręcenia starych rolek "bo może się przydadzą". Kręcę, kręcę. Jedne odkręciłam, drugie odkręciłam, trzecie, no i zabrałam się za czwarte. Jak nie huknie to aż na ogrodzie było słychać...a ja zostałam z samym śrubokrętem w ręce, a wszystko przez to, że zsunął mi się ze śrubki i uderzył ostrym czubkiem w szkło. Cała łazienka oczywiście w drobinkach i pomyślałam sobie: "Jakie to niesamowite szczęście, że taka przygoda spotkała mnie w czasie demontażu kabiny, a nie dwa lata wcześniej w czasie wymiany rolek...
Nauczyłam się wczoraj bardzo ważnej rzeczy: kabiny prysznicowe bywają bardzo niebezpieczne i delikatne.
Nowa na razie nadal montowana. Brodzik (o głębokości 30 cm) wywołał u Oli radość :) Mam nadzieję, że jutro Olka będzie mogła go już wypróbować i dojdzie do wniosku, że zmiany są fajne i przekona się, że może wyrośniętą bieliznę też trzeba wymienić na bardziej komfortową.
W tym całym "unikaniu zmian" jedna rzecz jest bardzo zaskakująca: Ola nie ma problemu z tym, że w je szafie pojawiają się inne ubrania po jej rówieśnikach. Ma problem dopiero, kiedy one są ze sklepu... i nie ważne, że nie pokazuje jej się metki. W jakiś sposób to wyczuwa. Raz z tego powodu miałam wielki problem z kaloszami. Kupiłam śliczne kaloszki. No, normalnie byłam zachwycona nimi, a Ola nie chciała nosić. I wiecie jakie chciała? Takie, które pewnego dnia znalazłam postawione na kontenerze z plastikami... w tych brykała po wszystkich kałużach. Podobnie było z klapkami, kapciami i innymi rzeczami: nieużywane wcześniej przez inne dziecko to nie chciała założyć. Teraz na szczęście buty już mogą być nowe. Baa, nawet bardzo cieszyła się, kiedy mogła sobie sama kupić i wybrać, w których będzie chodziła. Z ubraniami mam nadzieję też będzie podobnie :) I najbardziej zaskakujące jest to, że do tej zmiany nastawienia nikt jej nie namawiał. Ot, po prostu pewnego dnia już mogła i chciała nowe, dlatego kiedy dziecko się buntuje z powodu bodźców sensorycznych czasami warto przeczekać, pozwolić mu dorosnąć do nowych wrażeń i dużo tłumaczyć, pokazywać, że nowe też jest fajne.
:)
Mój mąż wczoraj od rana do południa prowadził zajęcia na uczelni, wrócił po południu i poszedł na szkolenie, z którego wrócił koło 18:00 i poszedł dalej pracować. Przychodził do nas na krótkie przerwy zobaczyć się z nami, zjeść coś, porozmawiać o tym, co udało mu się zrobić, co zamierza dalej robić.
Ja z kolei nie zrobiłam nic. W sensie nic z tego, co planowałam. Wstałam o 5:00, zjadłam z Olą śniadanie, nastawiłam pranie, umyłam z Olą podłogi i przed 7:00 okazało się, że Olka zostaje w domu, bo jest lekko chora i pewnie poszłaby do przedszkola,ale bardzo przeżywa zmiany. A zmianę mamy niesamowicie poważną: wyrosła z bielizny. Rozpłakała mi się, rozwrzeszczała, kaszel się uruchomił, nos zapchał i udało mi się uspokoić ją po 2 h... Później przeczytałyśmy książkę jedną, drugą, trzecią, poszłyśmy na 4 spacery, zrobiłyśmy zakupy, odwiedziłyśmy bibliotekę, byłyśmy u kotów, pomagałam w demontażu brodzika i przez kolejną godzinę uspokajałam Olkę, która po zobaczeniu, że jej brodzik jest demontowany znowu się rozpłakała, bo gdzie ona będzie się kąpała. Wyszłyśmy na ogród, pokazałam jej nowy, rodzinnie montowany przez dziadka i wujka, wyjaśniam, że to jest ten, który oglądała w niedzielę, że teraz będzie mogła się lepiej pluskać, bo ścianki nie będą przeciekać. Ola uspokojona zapewnieniami, że demontaż starego brodzika nie grozi brakiem kąpieli zechciała wziąć do ręki tablet, a ja w tym czasie poszłam bawić się w demontowanie starego brodzika. wszystko oczywiście tak, aby mieć Olkę na oku, bo przecież może wybiec z domu i powędrować albo zacząć huśtać się na lampie... Ja w tym czasie oczywiście wpadłam na genialny pomysł odkręcenia starych rolek "bo może się przydadzą". Kręcę, kręcę. Jedne odkręciłam, drugie odkręciłam, trzecie, no i zabrałam się za czwarte. Jak nie huknie to aż na ogrodzie było słychać...a ja zostałam z samym śrubokrętem w ręce, a wszystko przez to, że zsunął mi się ze śrubki i uderzył ostrym czubkiem w szkło. Cała łazienka oczywiście w drobinkach i pomyślałam sobie: "Jakie to niesamowite szczęście, że taka przygoda spotkała mnie w czasie demontażu kabiny, a nie dwa lata wcześniej w czasie wymiany rolek...
Nauczyłam się wczoraj bardzo ważnej rzeczy: kabiny prysznicowe bywają bardzo niebezpieczne i delikatne.
Nowa na razie nadal montowana. Brodzik (o głębokości 30 cm) wywołał u Oli radość :) Mam nadzieję, że jutro Olka będzie mogła go już wypróbować i dojdzie do wniosku, że zmiany są fajne i przekona się, że może wyrośniętą bieliznę też trzeba wymienić na bardziej komfortową.
W tym całym "unikaniu zmian" jedna rzecz jest bardzo zaskakująca: Ola nie ma problemu z tym, że w je szafie pojawiają się inne ubrania po jej rówieśnikach. Ma problem dopiero, kiedy one są ze sklepu... i nie ważne, że nie pokazuje jej się metki. W jakiś sposób to wyczuwa. Raz z tego powodu miałam wielki problem z kaloszami. Kupiłam śliczne kaloszki. No, normalnie byłam zachwycona nimi, a Ola nie chciała nosić. I wiecie jakie chciała? Takie, które pewnego dnia znalazłam postawione na kontenerze z plastikami... w tych brykała po wszystkich kałużach. Podobnie było z klapkami, kapciami i innymi rzeczami: nieużywane wcześniej przez inne dziecko to nie chciała założyć. Teraz na szczęście buty już mogą być nowe. Baa, nawet bardzo cieszyła się, kiedy mogła sobie sama kupić i wybrać, w których będzie chodziła. Z ubraniami mam nadzieję też będzie podobnie :) I najbardziej zaskakujące jest to, że do tej zmiany nastawienia nikt jej nie namawiał. Ot, po prostu pewnego dnia już mogła i chciała nowe, dlatego kiedy dziecko się buntuje z powodu bodźców sensorycznych czasami warto przeczekać, pozwolić mu dorosnąć do nowych wrażeń i dużo tłumaczyć, pokazywać, że nowe też jest fajne.
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz