Etykiety

środa, 4 grudnia 2024

Opowiem Wam bajkę o starzeniu się

 

Dziś młodszy ode mnie mężczyzna powiedział do mnie, że powinnam mu okazać szacunek, bo jestem młodsza (że też nie wpadłam na pomysł, żeby mu najpierw powiedzieć, że powinien mi okazywać szacunek, bo jestem lepiej wykształcona?). Wiem, że młodszy, bo to młodszy brat kobiety, o której wiem, że jest 2 lata młodsza ode mnie (to, że wygląda na 50 nie czyni z niej starszą).
Ogólnie oczekiwania mężczyzn względem kobiet, że te będą im okazywały jakiś szacunek podszyty uniżonością są bardzo wysokie (równie wysokie jak mniemanie mężczyzn o sobie i przekonanie, że zrobili wielkie wrażenie na kobiecie). Ludzi powinno się szanować, bo są ludźmi, a nie ze względu na płeć czy zestarzenie się, na które nie mają wpływu. Nie trzeba do tego jakiś niesamowitych zwrotów grzecznościowych. Wystarczy zwykły dialog. Uniżoność w formach jaśnie panie czy miłościwy kolego obywatelu to zdecydowanie nie te czasy. Teraz wystarczy traktować człowieka jak równego sobie, czyli zakładać, że jest równie inteligentny jak my, równie młody i piękny. No, ale nie o tym Wam chciałam opowiedzieć. Chciałam po prostu dać przepis "jak wyglądać młodziej niż 30 latek":
-nie ćpać,
-nie chlać,
-nie palić,
-nie leżeć na ulicy robiąc pod siebie, bo się zaćpało lub zapiło.
Jeszcze można dodać do tego kilkadziesiąt kilo nadwagi i zmarszczki pięknie się wygładzają, bo skóra lubi tłuszczyk pod spodem. Bez niego szybciej się marszczy. Trzeba jednak pamiętać, żeby nie chudnąć za szybko po przytyciu.
O genach nie będę pisała, bo to nie Wasza wina, że Wasi rodzice Wam takie sprezentowali. Jedyne, co możecie zrobić to pozwać ich za te geny i niech teraz pokrywają koszty tuszowania starzenia. Ja nie muszę, bo w mojej rodzinie na szczęście ludzie marszczyli się dopiero w okolicach 60. Zostało mi całkiem sporo życia bez zagnieceń. No, chyba że schudnę i skóra nie nadąży się kurczyć.

poniedziałek, 2 grudnia 2024

Waldemar Jocher "dzieńdzień"


Upływ czasu był częstym motywem tekstów kultury. Rozmyślania nad teraźniejszością, dostrzeganie jej nieuchwytności, nawarstwiania się wrażeń prowadzą do wniosków, że ciągle żyjemy w przeszłości. Wydaje się, że po ten temat sięgnął również Waldemar Jocher w tomie poezji "dzieńdzień".
Już sam tytuł kojarzy mi się z tempem przemijania. Nim zauważymy istnienie teraźniejszości staje się ona przeszłością. Następuje kolejny dzień po dniu. W zawartych w tomie utworach wrażenia nakładają się na siebie, tworzą obrazy. A wszystko to za pomocą pięknych, wycyzelowanych zdań. W utworach poety króluje lingwistyczny minimalizm. Światy nakreślone są pojedynczymi słowami połączonymi w całość, w której znaczenie ma też układ tekstu, który zabiera nas w różne obszary naszego świata opisanego za pomocą pojedynczych, pozornie nieprzystających do siebie rzeczy:

"złącze


te słowa leżące pod językami

modlitwy tych co bez ciała


czyste jest tylko zlizane

kwanty ktoś poprowadzi


rozgłośmy te rozpadliny

pokątnie


od konta po kontakt" (s. 9).

Tytuły w utworach stanowią integralną część tekstu, zmieniają sens pierwotnego znaczenia użytych słów. Widać tu dużą wprawę w zabawie wyrazami, wykorzystywanie ich wieloznaczności. Bardzo często pojawia się zabawa podobnym wyglądem i budową z tych samych znaków. Same zdanie przenikają się, przeplatają tworząc wymowne obrazy wyłaniające się ze zgrabnych zdań. Sama tematyka poszczególnych utworów jest zróżnicowana: od historii, przez elementy codzienności po osobiste wrażenia. Poeta zabiera nas do miasta, po którym razem z nim odbywamy spacer. Przyglądamy się niepasującym do siebie elementom wpisanym w rytm oparty na specyficznym rytmie przywodzącym na myśl nierówny krok, bo nie ma tu tradycyjnego rytmu. Rozmiary wersów, ich kształt i ułożenie są bardzo różne, wyrazy rozczłonkowane oraz zestawione z tymi poprzedzającymi i następującymi. Zabiegi te wykorzystuje do budowania nowych sensów, ale też do minimalizowania tekstu:

"bumcyk jako podgląd działań


nie wiedzieli komu

przypisać ster, długo

zamarzało nibyoko

ło! stan statku. armada

caa w gównie, co kwit_

nie_stety poniżej kwiatka.


może chodźmy na brzeg: kucyk bez bum


dno człowieka a w nim


war_saw" (s. 14)


Różna długość wersów sprawia, że linia intonacyjna nie przypomina monotonnego rytmu, tylko nadaje złudzenie wejścia do świata emocji podmiotu lirycznego, próbującego uchwycić obrazy i wrażenia odbierane z otaczającego go świata. Długość i kształt wersu zależy tutaj od nadawanego sensu sensu, skondensowanej zawartości wiersza, w którym metafora rozbudowana jest do zdań. Taki zabieg przypomina poezję tworzoną przez Juliana Przybosia, którego przywołuje w ostatnim utworze. Tak jak u mistrza awangardy mamy tu światy tworzone ze zaskakująco zbudowanych zdań, których ważnym elementem jest napiętrzanie/ nakładanie na siebie znaczeń, oddawanie obrazów za pomocą wyrazistych, ale prostych nakreśleń odwołujących się do zmysłów. Tradycyjna opisowość tak jak w poezji Przybosia została zastąpiona obrazowaniem metaforycznym, co umożliwia stworzenie ogromnej wieloznaczność treści przy minimalnej ilości słów.

"mas/kix


"gdzieś zostawiłem kubek, tuż po tym, jak wstałem"/ nie

próbuj mnie sprawdzić, bo tego nie ma

mnie

będzie, cokolwiek pomyślisz.

chleba/ chcesz?


wolałeś pałką bić literę winną

popatrz: napełnia się woda

a nie ma naczynia" (s. 13).

Brak, przemijalność i upływ czasu, ale też przenoszenie ciężaru z naczynia na wodę. To ona się to napełnia, a nie naczynie. Ono może przestać istnieć, a woda jak czas nadal będzie się wypełniać.
Zapraszam na stronę wydawcy





Mila Berg "Mała Jednorożka z Lasu Życzeń. W poszukiwaniu magii Świąt" il. Marina Krämer


Grudzień to czas magii. Mnie ten czas kojarzy się z zapachem pierników, świerku i świec, trzeszczącym i skrzącym śniegiem, wieczornym uczestnictwem w roratach, kiedy można było bezkarnie pobawić się ozdobnym lampionem. Intensywny zapach ubieranej choinki oraz oczekiwanie na prezenty i ten wolny od wszystkiego czas, kiedy w długie zimowe wieczory dziadkowie snuli wymyślane przez siebie historie. I właśnie dlatego ten miesiąc kojarzy mi się z magicznymi opowieściami. Do takich na pewno można zaliczyć cykl "Mała Jednorożka z Lasu Życzeń" Mili Berg i Mariny Krämer.
Na polskim rynku na razie ukazały się cztery tomy zabierające młodych czytelników do innej pory roku oraz podsuwające różne problemy. Ważnym przesłaniem jest tu umiejętność dzielenia się z innymi, dbanie o przyjaciół, wspieranie się w trudnych chwilach oraz realizowanie marzeń, a także poszukiwanie źródła szczęścia. Wśród przygód Jednorożki nie zabraknie tu też zimowej opowieści zatytułowanej "W poszukiwaniu magii Świąt". Trafiamy do pokrytego śniegiem Lasu Życzeń. Trójka przyjaciół przygotowuje się do Bożego Narodzenia i z tego powodu pojawia się pytanie o źródło magii świąt. Odwiedzają różne miejsca, obserwują prace przyjaciół, widzą jak każdy stara się przygotować do świętowania. Przyjaciele czekają też na prezenty i wizytę świętego Mikołaja, z którym mieli nadzieję podzielić się ową magią, aby i on mógł cieszyć się tym czasem, a nie tylko pracować, ale ponieważ nie wiedzą skąd się ona bierze postanawiają rozwiązać problem inaczej. Ku ich zaskoczeniu odkrywają właśnie to, czego szukali. W jaki sposób? Przekonajcie się sami.
"W poszukiwaniu magii Świąt" to urocza opowieść o umiejętności dzielenia się, obdarowywania, tworzenia ozdób, wspólnych wysiłkach, potrawach związanych z tym czasem. Ciepłą historię wzbogacają piękne i klimatyczne ilustracje wprowadzające nas w zimowy klimat, podsuwające urocze scenki z bohaterami opowieści. Obejmujące stronę lub całą rozkładówkę rysunki przyciągają uwagę inną scenką, w którą wkomponowano tekst. Podobnie jest w pozostałych przygodach Jednorożki, czyli książce "Twoja magia jest wyjątkowa", "Z wami wszystko jest możliwe" oraz "Cudownie, że jesteśmy przyjaciółmi". Każda z tych historii podsuwa cenną lekcję, pokazuje wspaniały świat magii i porusza ważne dla młodych czytelników problemy.







Jacek Piekara "Ja, Inkwizytor. Tom 18: Miasto Słowa Bożego"

 


Inkwizycja jednoznacznie kojarzy nam się z polityka Kościoła katolickiego, który w XIII wieku powołał  instytucję śledczo-sądowniczą mająca na celu wyszukiwanie heretyków, nawracanie ich i karanie w oparciu o bulle papieskie. Urzędy te świetnie współpracowały z władzami świeckimi, dlatego do XIX wieku mogły uczynić wiele zła. Dzięki jego działalności bardzo długo można było utrzymywać ortodoksję katolików na obszarach działań inkwizycji. Powstanie tej instytucji było odpowiedzią na pierwsze głosy sprzeciwu wobec polityki Kościoła Katolickiego. Pierwsze bunty w Orleanie, Arrasie, Monteforte i Goslarze zainspirowały kolejne. Heretyccy kaznodzieje zyskali spore poparcie. Utworzona społeczność katarów, waldensów zagrażała potędze instytucji religijnej, ponieważ grupy heretyków nie robiły sobie nic z ekskomuniki, ponieważ tworzyli własne społeczności. Stali się przeciwwagą religijną dla ideologii katolickiej, na której opierała się też władza świecka (koronowanie królów przez biskupów). Szybko okazało się, że wykorzystywane do tej pory narzędzia perswazji zawodzą. Poczucie przegranej w debacie publicznej skłoniło do sięgnięcia po narzędzia siłowe, czyli karania postaw uważanych za bunt wobec zastanego porządku społecznego, czyli zagrażającego też władzy świeckiej. Papież Lucjusz III w porozumieniu z cesarzem Fryderykiem I wydał bullę "Ad abolendam" zawierającą przepisy dotyczące postępowania względem podejrzanych o herezję i ściśle rozgraniczała kompetencje władz duchownych i świeckich. Śledztwo zaczynało się od oskarżenia, badania przez biskupa podejrzanego, a po wydaniu wyroku od władzy świeckiej wymagano odpowiedniego ukarania, co początkowo zakładało konfiskatę majątku i wypędzenie heretyka, a z czasem karę śmierci. Refleksja nad przeszłością przyczynia się do analizy ówczesnych postaw oraz tworzenia obrazów w światach fikcyjnych obnażających bolączki przeszłości. "Ja, inkwizytor"  Jacka Piekary to bardzo wymowny obraz działań ludzi nadużywających przywilejów i władzy.
Autor zabiera nas do świata absurdów, czyli zderzenia się z tym, co głoszą i w jaki sposób postępują bohaterzy. Nie jest to nic nowego w literaturze, ponieważ nawet Ignacy Krasicki (biskup) dostrzegał, że ci, który bardzo moralizują i oceniają innych oraz zasłaniają się Bogiem mają najwięcej za skórą. Tu jest dokładnie tak samo. Cały cykl to opowieść o kolejnych sprawach, wyzwaniach, ale też zabawach, wśród których sporo orgii, upijania się. Pisarz świetnie pokazuje stosunek klasy uprzywilejowanej, czyli arystokracji i monarchii do plebsu. Narracja jest żywa, obrazy wymowne i bogate w nawiązanie do dzieł kultury. Świetnie pokazano też dawny stosunek społeczeństwa do kobiet, traktowanie ich jako elementu majątku mężczyzny. Kobieta przechodzi to z rąk do rąk. Wszystko to w otoczce skandali i głupoty mężczyzn powołujących się na Pismo Święte, rzucających kolejnymi cytatami z tej księgi.
I tak jest też w "Mieście Słowa Bożego", do którego wprowadza nas obraz orgii, uczt i erystycznych popisów, w czasie, których bohaterzy wygłaszają slogany obnażające ich moralność i stosunek do świata, w którym nikt nie liczy się ze zdaniem kobiet, które pokazane są jako istoty mające cieszyć męskie oko i ciało, przez co dochodzi do licznych nadużyć. Niewiasty od najmłodszych lat uczone są wdzięczenia się, podległości i uległości oraz spełniania życzeń męskich przedstawicieli rodziny. I takie właśnie bohaterki spotykamy. Miewają one pomysły na swoje życie, ale zawsze są one w obrębie możliwości jakie daje im kultura, w której żyją, a ta jest patriarchalna. Posiadanie minimum władzy wymaga przypodobania się mężczyznom. Nie brakuje tu też pojedynków, demonstrowania przemocy.
Główna akcja toczy się tu wokół Mordimera Madderdina, cesarskiego "duchownego" wyruszającego do Italii, aby odzyskać cenne relikwie przyjaciela wspierającego go finansowo. Zadanie to będzie musiał wykonać poza jurysdykcją Świętego Oficjum.
"Miasto słowa Bożego" to kolejny tom z serii "Ja, inkwizytor". Wykreowane przez Jacka Piekarę uniwersum zabiera nas do mrocznej przeszłości, w której władza zależy od majętności, wpływów i płci. Mimo, że jest to kolejny (już osiemnasty tom) to zdecydowanie można czytać go bez znajomości wcześniejszych, ale warto po nie sięgnąć ze względu na dobrze zarysowane realia oraz podsuwane problemy społeczne. Jacek Piekara obnaża bolączki patriarchalnego świata, w którym istotną władzę sprawuje Kościół, a władza świecka wykorzystuje układy z nim do podtrzymania swojej pozycji, aby zapewnić sobie dostęp do dóbr luksusowych pozwalających na prowadzenie życia toczącego się wokół cielesnych uciech. W tle nie brakuje wątku kryminalnego napędzającego akcję.




Jakub Szymański "Źródło"

 

Odkładałam tę cegłę i odkładałam, bo ciągle miałam nie dość dużo czasu, żeby usiąść dłużej nad lekturą. I to był błąd, bo to fantastyczna opowieść o bolączkach naszego świata, w wszystko pod płaszczykiem lub w masce fantastyki. Jest w niej wszystko to, co dla mnie bardzo ważne. Autor świetnie pokazuje jak przejmowanie się opiniami innych wpływa na nasze wybory. Zamiast osobistego dążenia do rozwijania swoich umiejętności pojawia się ciągłe porównywanie z innymi i wahanie. I tak jest w przypadku dwóch głównych bohaterów "Źródła" Jakuba Szymańskiego. U każdego wygląda to nieco inaczej, bo każdy z nich jest inny.
Pisarz przenosi nas do mrocznego świata, w którym mitologie i legendy odgrywają duże role. Poznajemy tu ciekawą koncepcję stworzenie świata, składającego z wielu warstw czy wymiarów. Wszystkie połączone są tajemniczym źródłem strzeżonym przez strażników. Od czasu do czasu trafia się śmiałek chcący wędrować między nimi. To zawsze zakłóca zastany porządek.
"Źródło" to fascynująca opowieść o młodym magu i królu. Każdy z bohaterów ma inne doświadczenia i mierzy się z odmiennymi problemami. Widzimy jak opinie otoczenia wpływają na ich życie, determinują wybory. Cała historia zaczyna się od dzieciństwa Hallena, który jest słaby fizycznie, dlatego nie ma szans na zostanie mirem (wojskowym), co czyni go w oczach rówieśników nieudacznikiem. Przekonani o swojej wyższości koledzy nękają go. Jest jednak jedna osoba, która poświęca mu czas. Juna pomaga chłopakowi w treningach, wspiera w trudnych chwilach. Jej działania sprawiają, że Hallen się zakochuje. Chce zdobyć jej miłość. Wie, że tylko będąc silnym może jej zaimponować. Odkrycie talentu magicznego pomaga mu w awansie na drabinie społecznej. Przekona się jednak, że sam talent to za mało, bo jest wielu takich jak on. Umiejętność wykorzystania okazji oraz konsekwentna nauka pomagają w osiąganiu coraz większych umiejętności. Bohater będzie postawiony między wyborami dbania o bliskich, a samolubnym dążeniem do celu.
Równolegle poznajemy życie Attilana, młodego władcy Oranii. Mężczyzna w czasie uroczystości pogrzebowych ojca uświadamia sobie jak niewiele wie o kraju, którym ma zarządzać. Do tego w czasie przygotowań do pogrzebu dochodzi do grabieży darów dla zmarłego. Zostaje to wykorzystane do namówienia młodego władcy do wojny z sąsiednim krajem. Wszystko pod pretekstem odzyskania honoru i terenów z ważną dla ludu świątynią. Szybko jednak okazuje się, że w wojnie nie ma nic szlachetnego. Wzniosłe hasła są tylko przykrywką do realizowania własnych celów wodzów prowincji i ludzi z najbliższego otoczenia władcy. Poznajemy okrucieństwo działań poszczególnych oddziałów.
Poznawanie losów bohaterów od najmłodszych lat pozwala na odkrycie ich charakterów, uświadomienie sobie motywacji ich działań, a także śledzenie rozwoju. Ich ścieżki niby są osobne, ale w istotnym momencie łączą się na chwilę. Do tego widzimy, że kontynent może być jedną wielką wioską: osoby, które zna jeden z bohaterów będą też współpracowały z drugim.
Jakub Szymański wykreował ciekawy świat, w którym znajdziemy realizację różnych prądów społecznych. Jest tu społeczeństwo patriarchalne (większość Oranii), matriarchalne (AvKeen) i feministyczne, czyli takie, w którym obie płcie mają takie same szanse na realizowanie swoich celów (Morgran). Każde ma swoje bolączki, każde mierzy się z problemami. Danie praw jakiejkolwiek grupie lub grupom zawsze wiąże się z wykluczeniem innych. O ile ta dyskryminacja w patriarchalnym i matriarchalnym jest niesprawiedliwa to tylko pozornie okazuje się być inna niż w przypadku społeczności feministycznej, w której królują męskie wzorce oparte na prawach natury. Nie brakuje tu też pokazania pędu za technologią, problemu uzależnienia od różnych substancji. Obserwujemy jak ucieczka przed wyzwaniami w używki niszczy rodzinę. Nie brakuje też problemu manipulacji, wyzysku, niewolnictwa, niesprawiedliwości oraz kierowania się wielkimi ambicjami, a także manipulowania zżyciem i śmiercią. Pod płaszczykiem wciągającej akcji mamy tu całe mnóstwo problemów społecznych, uświadamianie, że nie ma systemów idealnych, bo w każdym ludzie generują problemy. Ważna tu jest umiejętność dostrzegania ich i chęć zmiany świata, uczenie się na własnych błędach.
"Źródło" to powieść łącząca w sobie elementy baśni, mitologii, legend, kryminału i horroru. Bliżej nieokreślone czasy przypominają średniowiecze, do którego wkradają się wynalazki z XIX wieku. Mamy tu też bohaterów, którzy mogliby zagościć w legendach i mitach. Pojawia się całe mnóstwo magicznych istot i dziwnych stworów. Jakub Szymański z wielką swobodą sięga po mitologiczne motywy i naukowe teorie i przerabia na ciekawą wizję świata, do której wrzuca bohaterów z całym bagażem ich doświadczeń, postaw, różnorodności, wad i zalet. Dzięki temu dostajemy fantastyczną opowieść o walce dobra ze złem, intrygach, spiskach, walce o wpływy, tajemnicach, problemach społecznych aktualnych także w naszym świecie i to czyni książkę niesamowicie bliską czytelnikowi.
"Źródło" Jakuba Szymańskiego to świetny debiut i jedną rzeczą jestem rozczarowana: nie ma jeszcze kolejnego tomu/ów, przez co będę musiała jakiś czas poczekać na dalsze losy bohaterów.
Zapraszam na stronę wydawcy



Rób swoje, a będziesz szczęśliwa

 W piątek mieliśmy komisję. Taka tam formalność przy dziecku z głębokim autyzmem i epilepsją. Ale zostałam zaskoczona czymś innym. Osoba, która kilka lat temu hejtowała mnie, że robię z dziecka niepełnosprawne, bo wystarczy więcej z tym dzieckiem posiedzieć i popracować sama była z malutkim dzieckiem, żeby zdobyć orzeczenie. I zastanawia mnie jak ona się teraz czuje. Czy też trafiają do niej słowa: "Wystarczy", czy też mierzy się z ocenami "leniwa matka", "głupia roszczeniowa matka", "gruba locha", które tak chętnie lajkowała i pisała. Nigdy nie możemy być pewni, kiedy będziemy w podobnej sytuacji do ocenianych, więc po prostu najlepiej nie oceniać i zająć się własnym życiem. A jak już trafiamy na swojej drodze na ludzi, którzy mają tak nudną codzienność, że muszą ciągle zajmować się cudzą to najlepiej jest ją ignorować. Pamiętać, żeby wiedzieć, na kogo uważać, ale nie brać tego do siebie, bo te słowa to wyraz ich frustracji, tego, że coś w ich życiu poszło nie tak jak chcieli i nie potrafią przeanalizować tego, poszukać innych dróg tylko szukają swojej siły w nękaniu innych. Dla mnie zawsze ważniejsze były opinie osób, które sama ceniłam. Oczywiście pod warunkiem, że były one merytoryczne, czyli bez osobistych ataków i ocen. Takie dają ludzie mentalnie mali i słabi, dowartościowujący się nękaniem innych. I z tego powodu nie przejmowałam się, co inni sobie myślą na temat tego, że wożę córkę w wózku. Jeździła nim do 11 roku życia, jak potrzebowała. Zawsze na spacerach towarzyszył nam wózek. Nie spaceruje się łatwiej z dzieckiem, psem i wózkiem. Za to łatwiej pomaga się dziecku, kiedy słabnie i potrzebuje posiedzieć. Ławek w mieście jest zdecydowanie za mało. Do tego większość roku są zimne. Wózek był fantastycznym rozwiązaniem, bo mogła długość jednej ulicy iść, jedną ulicę siedzieć. W ten sposób ja robiłam po 30 km dziennie, a córka była bardzo dobrze dotleniona, szczęśliwa, poznawała wszelkie zakamarki miasta i lasu. Nie byłam uziemiona w domu. Nie dałam się Oli niepełnosprawności zamknąć. Nie izolowałam. I to drażniło i drażni, bo jak tak można "obnosić się z niepełnosprawnością", czyli zwyczajnie uczestniczyć w codziennych rzeczach takich jak zakupy, spacery, wizyty na placu zabaw. Coś, co dla dzieci zdrowych jest normalne u nas było oceniane jako obnoszenie się. I cieszę się, że nie przejmowałam się tymi ocenami, bo dzięki temu moje dziecko jest sprawne ruchowo. A mogło nie być. Rozmawiam z wieloma rodzicami dzieci z głębokim autyzmem i często pada wówczas "Zazdrościłam ci tej odwagi wożenia dziecka w wózku" i dzielenie się historią walki o ponownie nabywaną umiejętność chodzenia, bo dzieci siedzące w domach miały zaniki mięśni, co kończyło się koniecznością kupowania pionizatorów i innych wspomagaczy, kolejnymi wyczerpującymi terapiami. Pamiętajcie, że to Wy jesteście rodzicami i to Wy najlepiej wiecie, co dla dziecka jest najlepsze. Nikt nie poniesie konsekwencji Waszych błędów, które popełnicie, żeby inni myśleli o Was lepiej. Nikt Wam nie da pieniędzy tylko dlatego, że Was lepiej oceni. Ci, którzy oceniają negatywnie zawsze znajdą sobie pretekst do wygłoszenia negatywnej opinii. Przy okazji objaśnią, że to Wasza wina. Pamiętajcie, kto to robi, ale nie bierzcie sobie tych słów do serca. Po co Wam ta pamięć? Żeby wiedzieć, kogo warto unikać, aby żyć lepiej, szczęśliwiej.