Jiří Robert Pick, Towarzystwo opieki nad zwierzętami
(humorystyczna – jeśli to możliwe – opowieść z getta w Terezinie), tł. Zofia
Tarajło-Lipowska, Katowice „Lech i Czech” 2015
Od lat jestem wielką czytelniczka opowieści o
holokauście. Zawsze z zainteresowaniem poznawałam wojnę widzianą oczami dzieci.
Kilkanaście lat temu zaczytywałam się w książkach Imre Kertesza. To sprawiło,
że niedawno sięgnęłam po wojenna opowieść czeskiego pisarza zapraszający
czytelników do świata chłopca próbującego zrozumieć wojenna rzeczywistość i
znaleźć sobie w niej miejsce:
„Bohater naszej opowieści, Toni, nie był ani mądry,
ani głupi. W roku 1939, kiedy przyszli Niemcy, miał dziewięć lat. Wydawało mu
się, że jak tylko przyjdą, przeżyje jakieś nadzwyczajne przygody, na przykład
dostanie rewolwer i zastrzeli hitlerowskiego adiutanta z wąsikiem. Toni myślał,
że wszyscy adiutanci Hitlera mają wąsik, podobnie jak sam führer, ale się
rozczarował. Po pierwsze na fitografiach sprawdził, że najbliżsi
współpracownicy Hitlera wcale wąsika nie mają, a po drugie nikt mu żadnego
rewolweru nie dał. Tyle że niedługo zaczął nosić żydowską gwiazdę i chodzić do
żydowskiej szkoły”.
Kiedy wybuchła wojna Toni miał dziewięć lat. Planował
walczyć z każdym Niemcem. Życie bardzo szybko zweryfikowały ten zapał. Zamiast
aktywnego sprzeciwu został zmuszony do bierności, skazany na nudę. Do getta
trafił mając lat dwanaście, czyli w wieku, kiedy dzieci zaczynają odczarowywać
świat, rozumieć rzeczywistość, na świat patrzeć bardziej realnie i coraz lepiej
rozumieć swoje miejsce w społeczeństwie. Tu jednak znany mu ład dwukrotnie uległ
przewróceniu: w czasie wybuchu wojny i w czasie zamknięcia w getcie. Dla niego
wolność przejawiała się w możliwości chodzenia do kina i teatru oraz nowymi
zabawkami i ubraniami, a także większymi porcjami jedzenia. Pozostaje
oczekiwanie na ponowny powrót do czasów możliwości, nieskrępowania, braku
ograniczeń. Aby dotrwać trzeba przetrwać. Czy w czasie, kiedy giną tysiące
ludzi możliwe jest przetrwanie? Toni nie zadaje sobie takich pytań. Leży w
szpitalnym łóżku i oczekuje, a oczekując obserwuje. Każdy element
rzeczywistości jest dobry do tego, by zająć swój umysł, by nie ulec monotonii i
nudzie.
Spokojna placówka, w której za bardzo nikogo się nie
leczy, ale gromadzi w jednym miejscu chorych z jednej strony okazuje się
miejscem nudnym, a z drugiej daje spore możliwości do ćwiczenia twórczego
podejścia. Mucha na suficie może okazać się interesującym obiektem obserwacji.
Do tego nie zabraknie panów leżących w tej samej sali, innych chorych,
pielęgniarek. Niewielkich rozmiarów przestrzeń z nielicznymi bohaterami staje
się pretekstem do poruszania ważnych kwestii: przemijania, antysemityzmu (także
tego w wykonaniu żydów), bliskości, potrzeby miłości, niesienia pomocy.
Oznakowani i zamknięci w getcie ludzie szukają dotkliwie odczuwają ulotność
własnego życia. W takich warunkach rodzi się pomysł stworzenia Towarzystwa
opieki nad zwierzętami. Nie byłoby w nim nic dziwnego, gdyby nie fakt, że o zwierzęta
tu bardzo trudno, a do tego żydzi przez swoich ciemiężycieli sami są traktowani
są jak gorszy gatunek. Wpychani do bydlęcych wagonów, pozbawieni podmiotowości
bohaterowie pragną być tacy jak reszta cywilizowanego świata, a przecież cała
ta reszta posiada różne towarzystwa, z których te mające misję opieki nad
zwierzętami zajmują szczególne miejsce. W całym pomyśle nie byłoby nic
śmiesznego, gdyby nie to, że Terezinie nie ma zwierząt, a jeśli jakieś się
pojawiają to są zjadane, ponieważ brakuje jedzenia.
Tragiczną historię holocaustu Jiří Robert Pick
opowiada w stylistyce znanej nam z żartów. Getto mające być obiektem akcji
takich humorystycznych anegdot tu zmusza do refleksji, zatrzymania się i
namysłu. Umiejscowieni w Terezinie bohaterowie doskonale wpisują się w żarty,
które nie powinny nikogo śmieszyć. Zgodnie z faszystowskim spojrzeniem cała
opowieść jest śmieszna: ot zwierzęta wpadają na pomysł, aby opiekować się
zwierzętami. Jednak cała gama zachowań bohaterów uzmysławia nam jak bardzo
bliscy nam są, jak bardzo przypominają nam nas samych. Wtedy przestaje być już
śmiesznie.
Mimo tej stylistyki, próby opowiedzenia w humorystyczny
sposób ludzi skazanych na śmierć to nie czujemy zniesmaczenia, ponieważ całość
napisano w taki sposób, że bez podtytułu „Humorystyczna – jeśli to możliwe –
opowieść z getta” współczesny czytelnik nie zwróci uwagi na ten „humorystyczny”
wydźwięk towarzyszący prostym kawałom i satyrom kładącym nacisk na wykluczenie,
dyskryminacje, dyskwalifikację i uprzedmiotowienie ofiar. Zwracamy natomiast na
inne elementy, które z naszej perspektywy mogą wydawać się dziwne, a przez to
śmieszne: poszukiwanie obiektu do opieki, misja w kościele.
Lekki język, niezobowiązujące opowiadanie i dystans
pokazywania rzeczywistości widać już w pierwszych zdaniach. Później on narasta,
przekrzywia, uwypukla pozornie niewinne sytuacje. Pozbawiona sensu rzeczywistość
getta opowiedziana przez pisarza, który sam w dzieciństwie spędził kilka lat w
Terezinie doskonale podkreśla jak tragiczne sytuacje z czasów wojny w
normalnych czasach mogą wydawać nam się dziwne, śmieszne. Wyprawy w
poszukiwaniu zwierząt w miejscu, w którym wiadomo, że ich nie ma są jak nowa
praca Syzyfowa mająca obnażyć paradoks ludzkich zachowań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz