Idę sobie z Olą, wózkiem i psem. Pies podnosi jakiś skrawek pachnącej
kanapki z chodnika (zwykle w godzinach po lekcyjnych takie rzeczy można
znaleźć).
-Zostaw - mówię stanowczo, a Tutuś patrzy się na mnie błagalnym wzrokiem
jakby z domu wyszedł głodny -Zostaw.
Pies grzecznie wypluwa i patrzy się na mnie z żalem. Za chwilę po ten sam
skrawek sięga Ola.... i wtedy wiem, że już lepiej mogłam Tutkowi pozwolić na
połknięcie
-Ola, nie do buzi. Wrzuć do kosza - Ola
patrzy na mnie. Uśmiecha się w taki specyficzny sposób "zrobię
psikusa" i... daje skrawek pachnącej kanapki Tutusiowi. Pies zadowolony
połyka, merda ogonkiem. Ola poklepuje go po główce.
No i idziemy dalej, a dalej ściana... z lekką
zmarzliną. Psu nagle chce się pić więc liże ścianę, a Ola kocha zjadać śnieg, a
zmarzlina podobna do śniegu (też zimna).
-Tutuś, nie liż ścian. Ola nie liż ścian.
Idziemy sobie jeszcze dalej i wychodzimy obok
targowiska. Tam murek, więc Ola koniecznie musi ćwiczyć równowagę. Wspina się,
ja ją asekuruję, a Tutek próbuje do niej dołączyć, bo... na murku kanapka. Ola
(rozumiejąca się z psem bez słów) sięga po kanapkę, zeskakuje z murka,
podkarmia Tutka, Tutek się cieszy, Ola go poklepuje
Codziennie czuję się jak na wyprawie:
"Zdobywcy jedzenia nadchodzą"
A w domu stoi miska
pełna karmy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz