Prowincja rządzi się swoimi zasadami. Zrozumienie ich nie jest łatwe. Wejście w układy i układziki, oswojenie z powiązaniami może trwać latami, a i tak możemy być zaskoczeni przez otoczenie. Dopiero dotarcie do prawdy pozwala na uświadomienia sobie wielu spraw, rozwikłania wielu zagadek. I tak jest też w książce Miłosławy Barkowskiej „Mara i porywacze’.
Pozornie jest to książka wyłącznie o Marii nazywanej Marą i jej pościgu za
porywaczami wnuczka. Ze względu na prowadzone przez nią śledztwo dostajemy
wspaniały obraz prowincji, w której wiele zależy od tego jaką funkcję pełnimy w
sieci lokalnych powiązań, jakim majątkiem dysponujemy, gdzie pracujemy, jak
długo należymy do społeczności i czy potrafimy dostosować się do jej oczekiwań.
Opowieść otwiera wizyta Mary u notariusza. Ciało rencistki po leczeniu
nowotworu jest zniszczone, przez co kobieta bardziej przypomina wiekową
emerytkę niż około pięćdziesięciolatkę. Z tego powodu ciągle w otoczeniu
oceniana jest jako starsza. Taka ocena często utrudnia jej życie, ale czasami
może być atutem, bo pozwala na zaskoczenie otoczenia. Często sprawy nie ułatwia
jej też otwartość na eksperymenty, nowe wyzwania. Nauczycielka informatyki do najniższej
renty dorabia wymyślaniem zadań logicznych, prowadząc bloga, wysyłając artykuły
do czasopism, aby przetrwać w warszawskiej kawalerce, która przez lata była dla
niej i syna wspólnym miejscem na ziemi. Samotnie wychowującej kobiecie nie
łatwo było zarobić na siebie, dziecko oraz spłacić nieruchomość. Kierowała się
minimalizmem i naciskiem na kształcenie syna. Kiedy była przekonana, że udało
jej się do jego życia wkroczyła miłość, która przemeblowała świat wartości.
Brak kontaktu przez kilka lat sprawił, że Mara nie wiedziała, co dzieje się z
jej jedynym dorosłym synem. Żyła spokojnie, biednie i samotnie. Do
przewidywalnego i skromnego, ale poukładanego życia wkrada się niespodzianka. Kiedy
dowiaduje się, że ma nieletniego wnuka dziedziczącego spore gospodarstwo
podejmuje się wyzwania opieki oraz dbania o majątek. Codzienność pełna jest zdobywania
nowych umiejętności, poszerzania wiedzy, próby odnalezienia się w papierach
pozostawionych przez zmarłym teściu syna, zatrudniania pracowników. Do rutyny
wkrada się element zaskoczenia: kończący przedszkole wnuk zostaje uprowadzony w
czasie zamieszania po zakończeniu występów przedszkolaków. Kobieta przypomina
sobie omawiane przez media historie porwań i robi wszystko, aby nie popełnić
błędu innych opiekunów. W swoim śledztwie oraz graniu porywaczom na nosie okazuje
się mistrzynią. Musi jednak być ostrożna, bo stawką jest życie jej wnuka. Poszukiwania
prowadzą do przeszłości, pozwolą odkryć tajemnice rodziny synowej oraz
przekonać się, że niektóre sprawy warto ułożyć od ręki. Bierność szkodzi.
Bohaterka jest tu fantastyczna. Z jednej strony jeszcze żywiołowa, z drugiej
oceniana na dużo starszą, mająca poczucie humoru i sporo dystansu do siebie
oraz plotek innych. Śledztwo jest dla niej kolejną łamigłówką, od którego
rozwiązania zależy życie wnuka i innych dzieci. Uświadamiamy sobie, że zwyczajne
życie może być zakłócone, kiedy na naszej drodze stają kryminaliści, którzy dla
zysku gotowi są na wszystko. Przekonujemy się, że czasami mały błąd może
kosztować nas lub naszych bliskich życie. Zobaczymy jak bardzo niestandardowe
działanie może być przydatne. Do tego ważna jest tu umiejętność współpracy z
ludźmi, zdolności przywódcze pozwalające na wciągnięcie w pościg wielu ludzi.
Mara jest niczym petarda, którą odpala porwanie wnuka.
Pisarka świetnie podsuwa problem ludzkich uprzedzeń i stereotypowego myślenia.
Pomarszczona i łuszcząca się skóra kojarzona ze starością okazuje się łuszczycą
wywołaną przez chemię eksperymentalną. Takie przekonanie sprawia, że bohaterka
często nazywana jest staruszką. Sama zresztą w myślach ironizuje na temat
własnego wyglądu i reakcji innych. Staro wyglądające ciało kryje w sobie młodego
ducha i intelekt oraz siły do działania. Wygląd staje się jej atutem
pozwalającym zmylić porywaczy.
Z ciekawości przeczytałam opinie innych osób na temat książki. Rzuciło mi się w
oczy zastrzeżenie dotyczące tego, że odbierający dziecko z przedszkola są
legitymowani. I tak jest, ale tylko wtedy, kiedy nie ma dni otwartych, czyli
bez przedstawień. Zamieszanie wokół występów, potwierdzenie pokrewieństwa przez
chłopca oraz chwila nieuwagi, a także akcja usytuowana na prowincji daje
naprawdę duże prawdopodobieństwo takich wydarzeń. Kiedy w grę wchodzi kilkadziesiąt
dzieci oraz bliska im widownia naprawdę może wydarzyć się wiele. Za to
troszeczkę uśmiechałam się do stwierdzenia, że mający ileś tysięcy blog był
popularny. Doskonale wiem po sobie, że nawet mający kilka milionów nie musi być
znany przez wszystkich. Ale to taki nieistotny drobiazg.
Książka naprawdę wciągająca, pełna humoru. Niedługa historia potrafi zaskoczyć
wieloma zwrotami akcji, podsuwanymi tropami. Miłosława Barkowska minimalizuje
tu przemoc do granic możliwości. Prosto nakreślone obrazy same przemawiają do
naszej wyobraźni.
Zapraszam na stronę wydawcy
Zapraszam na stronę wydawcy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz