Są takie serie i cykle, które oczarowują od pierwszej strony. Ja mam sporo takich w Wydawnictwie Egmont. Są to komiksy dla najmłodszych, ale zawierają tak cudne ilustracje i opowieści, że trudno przejść obok nich obojętnie. Zaczytując się w nich tak zwyczajnie po ludzku zazdroszczę twórcom, że ja nie stworzyłam czegoś równie pouczającego i pięknego. Jedną z takich serii jest „Pan Borsuk i pani Lisica”, który dopełniono opowieściami o Malince, czyli najmłodszej bohaterce. W tych historiach mamy uroczy obraz małej borsuczki, która pragnie jak najwięcej czasu spędzać z - zarówno biologicznym, jak i przybranym – rodzeństwem. Do tego wielu rzeczy się jeszcze boi. Jest jeszcze mała i wielu rzeczy nie rozumie, za wieloma nie nadąża. Do tego starsze dzieciaki nie do końca wiedzą jak się nią zająć. Czasami udaje im się zorganizować zabawę, ale są przekonani, że Malinka postrzega świat jak oni, czyli przez pryzmat dużej ilości doświadczeń i przez to świadomości, co może być zagrożeniem, a co nie.
W tomie, który trafił do nas jesienią zobaczyliśmy z jakimi wyzwaniami mierzy
się rodzeństwo oraz co może się stać, kiedy są przekonani, że już nie trzeba
pilnować siostry, bo śpi. Odkrywają jednak, że nawet w czasie odpoczynku trzeba
nad maleństwem czuwać, bo chwila nieuwagi może doprowadzić do tragedii. I tak
jest i tutaj: Malinka znika. Bohaterzy przeżyją chwile grozy w czasie poszukiwania
jej. Na szczęście cała opowieść kończy się szczęśliwie. Mamy tu piękną,
wartościową opowieść zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych. Autorki
uwrażliwiają jak niesamowicie ważna jest uważność, czuwanie. Pokazują, że
małych dzieci nie można zostawiać nawet na moment samych, bo to, że śpią nie
znaczy wcale, że będą to robić to tak długo jak my będziemy zajęci.
„Malinka się boi” to komiks wprowadzający w kolejny problem związany z opieką
nad najmłodszymi. Rodzice wychodzą na przyjęcie, a starsze dzieci mają zająć
się najmłodszym. I idzie im całkiem dobrze, bo organizują liczne zabawy, nie
zmuszają siostry do wczesnego położenia się do łóżka tylko pozwalają być ze
sobą i uczestniczyć w grach, a później poświęcają czas usypiając. I wydawałoby
się, że największe wyzwania już za nimi. Jednak Malinkę coś budzi. Okazuje się,
że boi się strasznego potwora. Rodzeństwo przez jej opowieści też zaczyna nieco
inaczej patrzeć na otoczenie i otaczające ich odgłosy. Mimo tego zachowują
trzeźwość umysłu i próbują oswoić potwora: każą Malince narysować go,
rozmawiają, a nawet szykują jedzenie, dzięki któremu najmłodsza siostra czuje
się bezpieczna. A kto skorzysta z niezwykłej stołówki? Przekonajcie się
sięgając po komiks.
Mamy tu kolejną ciepłą opowieść wprowadzającą w świat dziecięcych lęków,
pokazującą, że strach można oswoić i to uczucie trzeba traktować poważnie. Nie
ma tu wyśmiewania młodszej siostry i jej fantazji. Dzieci wiedzą, że każdy mierzy
się z takimi emocjami i trzeba wspierać osobę doświadczającą ich.
Cała seria to piękne historie pozwalające na wprowadzenie dzieci w świat
trudnych tematów. „Pan Borsuk i pani Lisica” Brigitte Lucianii i Eve’y Tharlet
to seria komiksów, której autorki pod płaszczykiem uroczej historii z cudnymi
ilustracjami zabierają nas do świata dwóch grup dzieciaków: borsuków i lisków.
Każdy tom poświęcony jest innemu tematowi, ale problemem przewodnim jest tu
otwartość, akceptacja oraz odpowiedzialność i współpraca w specyficznych
warunkach, bo wynikająca z budowania rodziny przez dwie całkowicie inne osoby.
Tu autorki wykorzystały dwa różne gatunki zwierząt, aby tę różnorodność pięknie
podkreślić i pokazać różnice oraz możliwość tworzenia rodziny pomimo
świadomości ich istnienia.
Tom pierwszy pt „Spotkanie” zabiera nas w świat pana Borsuka będącego wdowcem.
Z powodu śmierci żony został ze stadkiem dzieci w różnym wieku. Z kolei pani
Lisica rozstała się z partnerem. Jakby mało było nieszczęść myśliwi zniszczyli
jej norę. Pan Borsuk ma dobre serce i oferuje jej i jej córce miejsce we
własnym domu. Na początku dzieci nie dogadują się. Są tak złe na sytuację, że
razem zaczynają snuć plan mający doprowadzić do rozstania ich rodziców. Efekt
jest odwrotny: uczą się wspólnej zabawy i akceptacji.
„Rozgardiasz" to drugie spotkanie z nietypową rodziną, w której spore
zamieszanie wywoła pojawienie się niespodziewanego gościa który spowoduje
zamieszanie. Tata Różyczki jest bohaterem niepotrafiącym usiedzieć długo w
jednym miejscu. Ciągle gdzieś go nosi. Nie ma też własnego mieszkania, dlatego
odwiedza córkę, którą bardzo kocha, ale nie potrafi zapewnić odpowiednich
warunków. W tym tomie pojawia się problem umiejętności dzielenia miłością mamy
z innymi dziećmi.
Do trzeciego tomu pt. „Ale załoga!” wchodzimy, kiedy jeden z bohaterów wpada na
pomysł ciekawej i bardzo niebezpiecznej zabawy. Szperaczek jest tym, który
ciągle próbuje nowych rzeczy, ciągle projektuje, szuka nowych rozwiązań. I przede
wszystkim uważa, że ma najlepsze pomysły. Tym razem wymyślił skoki z górki na
stertę liści. Widzimy jak wiele radości może przynieść maluchom jesienna
zabawa. Róża wpada na kolejny pomysł. Chce zbudować łódkę. Szperaczek nie jest
z tego powodu szczęśliwy, bo przecież to on wymyślił świetną zabawę. Powrót do
domu po narzędzia jest pretekstem do zjedzenia posiłku i zabrania najmłodszego
malucha. Widzimy jak między przybranym rodzeństwem narasta napięcie. Róża ma
bardzo luźne podejście do budowy. Nie planuje niczego z wyprzedzeniem. Ot w
czasie pracy wyjdzie, co trzeba będzie poprawić. Szperaczek natomiast musi
dokładnie wszystko zaplanować. Z tego powodu powstają dwie grupy budujące
łódki. Okazuje się, że nikt nie chce pracować z narzucającym wszystkim swoją
wizję borsukiem. Wolą spontaniczność lisicy. Okazuje się, że nawet brak
projektu, kiedy ma się zgraną drużynę i słucha pomysłów każdego uczestnika
przynosi lepszy efekt niż praca w pojedynkę z dobrze opracowanym planem.
Dzieciaki oczywiście godzą się i wspólnie bawią jak na świetne, kochające się
rodzeństwo przystało. A to, że są z dwóch różnych rodzin niczemu nie
przeszkadza.
Czwarty tom przenosi nas do późnej jesieni i zimy. Widzimy tu intensywne
przygotowania zwierzaków do chłodniejszych dni. Muszą zgromadzić odpowiednią
ilość suchych liści paproci, aby było im zimą ciepło. Niestety dzieci są
zmęczone i protestują. Pan Borsuk dopinguje je jedzeniem. Doceniają to tylko
jego dzieci, którym warstwa tłuszczu pozwala przetrwać trudny czas mrozów. Z
kolei lisica obrasta w grube futro. Kiedy nadchodzą już chłodne dni pojawia się
inny problem jak razem wytrzymać w domu. Samo tworzenie gier i granie w nie
może okazać się za mało angażującym zajęciem. Na szczęście spadnie pierwszy
śnieg. Zwierzaki też nauczą się współpracować ze sobą, akceptować inny rytm
życia rodzeństwa.
„Pan Borsuk i pani Lisica” to świetna seria pokazująca uroki rodzin mieszanych,
tworzenia nowych związków, relacji. Widzimy ciepły obrazek rodziny, w której
każdy jest inny, ale świetnie się dopełniają. Do tego autorki bardzo ładnie
pokazały dziecięcą spontaniczność, ciekawość, podążanie za nowymi pomysłami,
pęd za zabawami i sposób na rozwijanie wielu umiejętności. W najnowszym tomie
pięknie pokazana odpowiedzialność. Każda pora roku niesie nowe wyzwania i
atrakcje. Pochodzenie i wiek nie mają znaczenia, bo każdy może być świetnym
kompanem zabaw. Widzimy tu też starsze dzieci potrafiące zająć się młodszą
siostrą, wciągnąć ją do swojej zabawy, aby nie czuła się odrzucona. Nie zawsze
jednak zdają sobie sprawę z różnych zagrożeń. Dzieci też angażują się w
przygotowanie dobrych warunków do przetrwania zimy. Każdy ma tu jakieś zadanie.
Dzięki współpracy tworzą jej coś na rodzaj kamizelki bezpieczeństwa.
Pokazanie różnorodnych charakterów pod maskami zwierząt to nie jest nowy
pomysł, ale tu mamy do czynienia z uwolnieniem tych postaci od stereotypów.
Lisica wcale nie jest cwana tylko ciepła, miła i tworzy rodzinną atmosferę,
borsuk nie jest gburem tylko dbającym o dom ojcem, który został sam z trójką dzieci.
Autorki pokazują, że ojcowie bywają różni: jedni potrafią stworzyć ciepłą norę,
a inni są w ciągłym ruchu i nie potrafią dorosnąć do odpowiedzialności. Każdy
bohater ma w tej serii inne podejście do wychowania dzieci, ale przecież nie ma
dwóch ludzi, którzy mieliby dokładnie ten sam styl wychowywania swoich pociech.
Świetnie pokazano to tzw. rodziny patchworkowe: różne pochodzenie wcale nie
oznacza braku współpracy i miłości. Czasami zdarzają się nieporozumienia, ale
one mogą być wszędzie. Do tego widzimy jak niesamowicie ważne jest słuchanie
innych, korzystanie z ich pomysłów, wspólne szukanie najlepszych rozwiązań.
Komiks bardzo pięknie wydano. Solidna, kartonowa miękka, delikatna w dotyku
oprawa, świetnie zszyte strony i urocze, ciepłe ilustracje z rozmywającym się
tłem. Poszczególne sceny kolory są delikatne, jakby malowane akwarelą, dającą
efekt rozmycia, przechodzenia przez siebie różnych elementów tła, ale zachowano
jednak dużą dbałość o szczegóły, szczególnie w sylwetkach zwierzaków. Na pierwszym
planie są bohaterzy i relacje między nimi. Niewielka ilość tekstu w dymkach i
dość duża jak na komiks czcionka sprawiają, że jest to świetna pierwsza
czytanka. Dłuższe opowieści mają większy format (A4), a te o Malince mniejszy
(A5).
Na polskim rynku wydawniczym autorki jeszcze są mało znane. Na razie wchodzą z
opowieściami o Borsuczej i lisiej rodzinie. Mam nadzieję, że będziemy mogły
doczekać się także tłumaczeń kolejnych jej książek, bo wyglądają bardzo
ciekawie. Zwłaszcza te, które powstały przy współpracy pisarki i ilustratorki.
Po serii „Pan Borsuk i pani Lisica” mogę ocenić, że tekst i ilustracje pięknie
ze sobą współgrają tworząc ciepłe scenki z życia bohaterów, których połączyła
decyzja dorosłych o wspólnym mieszkaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz