Etykiety

sobota, 8 kwietnia 2017

rozbrykane zwierzaki

W moim mieście jest bardzo fajny lumpeks (Oskar). Kiedy Ola miała 1-2 lat uwielbiała kupować tam sobie 1 zabawkę dziennie (nie wspomnę o tych wszystkich sprawnych, które uratowałyśmy przed sprowadzeniem ich do roli kolejnego śmiecia na wysypisku). Kupowałyśmy ponieważ to koszt 1-4 zł. Kolekcja oczywiście później wyprowadziła się z naszego domu tam, gdzie Ola spędza dużo czasu i może podglądać inne dzieci.
Ostatnio wróciła do tego zwyczaju i kupuje sobie 1 zabawkę tygodniowo, a później przez cały tydzień chodzi z pluszakiem, jakby był jej jedyną ukochaną zabawką :)
Poza tymi z Oskarka ma też wielki sentyment do ocalonych zabawek. Ja oczywiście jestem wielką ratowniczką wszelkich plastikowych i gumowych zwierząt, które później na spacerze trzeba karmić, myć i w tym celu trzeba zdobywać trawę, listki, a najlepiej kwiatki. Sezon na kwiatki właśnie się rozpoczął, więc coraz łatwiej o karmienie gumowych zwierząt.
Jakieś 2 tygodnie temu ocaliłam worek gumowych piszczałek-zwierzaków, co Olę bardzo ucieszyło. Z całego worka wybrała sobie pieska i królika i zaczęła je intensywnie "karmić".
Idziemy sobie w trójkę (ja, Ola i Tutuś), a może raczej w szóstkę (ja, Ola, Tutuś, wózek, gumowy piesek i gumowy króliczek). Tutuś skubie trawę, Ola się temu przygląda, a później nachyla się i też zrywa po ździebełku. Raz dostaje je królik, raz piesek, raz królik, a raz Ola pakuje do buzi w ramach degustacji, czy dobrą trawą karmi swoje ukochane zwierzęta i w ramach naśladowania Tutusia. Nauczyłam się w takich przypadkach interweniować, kiedy do buzi wkłada coś trującego. W innych przypadkach takie eksperymenty traktuję jako: poznawanie nowych smaków, poznawanie nowych faktur i konsystencji.
Zwykle nikt na takie zachowania nie zwraca uwagi. Ot idzie dziecko, coś zrywa, coś z tym robi, śpiewa sobie, świat jest piękny i radosny roześmianą buzią zadowolonej dziewczynki. Bywają jednak ludzie dociekliwi, dokładnie obserwujący i czujący potrzebę podzielenia się swoim odmiennym sposobem podejścia do intensywnego poznawania świata.
-Co za matka. Zamiast dziecku dać jeść to zmusza do jedzenia trawy. - Słyszę za swoimi plecami. -Co za matka. Takim to powinno się od razu dzieci odbierać.
Odwracam się, patrzę w oczy:
-Mam nadzieję, że pani dzieci nigdy nie skubnęły żadnego listka, nigdy nie spróbowały smaku trawy czy zbóż, bo wtedy sama sobie pani chętnie odebrałaby dzieci.
Kobieta nic nie odpowiedziała.
Idziemy, idziemy. Ola dalej skubie, śpiewa, śmieje się, Tutuś skacze, wózek skacze, piesek z królikiem bryka, napotykają idealną błotnistą kałużę. Zwierzaki (poza Tutusiem) oczywiście muszą wejść do kałuży i lepiej poznać głębokość bagien. Ola jako wzorowa opiekunka im asystuje. Zwierzaki tak się rozbrykały, że błotko chlapie na wózek, na Tutusia, na mnie, a Ola staje się błotnistym potworem.
-I pani może tak spokojnie na to patrzeć - znowu słyszę za sobą głos tej samej kobiety.
-Wypierze się.
Słonko świeci roześmianym dzieckiem, świat śpiewa, ptaszki tańczą na drzewach i tylko jedna osoba jakaś dziwnie smutna, zaniepokojona, bo widok szczęśliwie bawiącego się dziecka zaburzył jej ład świata i wyobrażeń o idealnym wychowaniu. I po co ten smutek? Przecież nie ma piękniejszego widoku od dziecka, które samo inicjuje zabawy, które wymyśla swoim ocalałym przyjaciołom nowe przygody, które śpiewa i nie martwi się o to co pomyślą sobie o nim inni.
Takie miewamy przygody.
;) #autyzm #już5lat #poznajęświat #radość

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz