Nie
cierpię czytać książek, które przeczytałam, ale czasami trzeba ze względu na
dokładniejszą analizę i pracę nad tekstem. I to jest moja codzienność. Ostatnio
jednak miałam sporo wolnego czasu i coraz częściej
(ze względu na córkę) zdarza mi się wracać do dawnych lektur, których
słownictwo znam (bez wulgaryzmów). Zwykle sięgamy po kolorowe książeczki, w
których treścią są obrazki. Z moją sześcioletnią rozbójniczką czytamy również
książki poważne ("Don Kichote", "Historia filozofii",
"Wstęp do badań nad językiem", "Sapiens"), ponieważ na razie wielu książek jeszcze nie
zna, a mam wrażenie, że interesuje ją wszystko, co czytam (zwłaszcza te bardzo
grube książki bez obrazków). Ostatnio do snu czytałyśmy „Śladami Stasia i
Nel” Mariana Brandysa, ponieważ byłyśmy po lekturze "W pustyni i w
puszczy" (dziś czytamy "Zapiski na pudełku zapałek Eco).
Ja
książkę Sienkiewicza czytałam dużo później niż moja córka, ale równie bardzo
byłam nią zachwycona, a może i bardziej, ponieważ więcej
rozumiałam.
Kiedy
ponad dwadzieścia lat temu trafiłam w bibliotece na tytuł „Śladami Stasia i
Nel” byłam zaintrygowana. Książka dość szybko mnie
rozczarowała. Miało być śladami Stasia i Nel, a jakiś dziennikarzyna opisuje
jak to trafił do Afryki i sobie zwiedza i to dość wygodnie.
Z
dzisiejszej perspektywy mogę stwierdzić, że jak na owe czasy był to bardzo
dobry reportaż. Córka bardzo szybko zasnęła słuchając opowieści o tym jak to
biedny dziennikarz myśli, że główny redaktor z niego kpi. Kolejnego dnia
przeczytałyśmy więcej. Córka budząc mnie rano wzięła książkę z łóżka i dała mi
mówiąc po swojemu "ehh", co w jej języku znaczy "czytaj". Czytałyśmy z zapartym tchem o przygodach, które nie są wcale
takie ekscytujące. Proste rzeczy jednak opisane są w takim stylu, że chciało
się jeszcze i jeszcze. Nim się obejrzałyśmy Brandys wylądował w Egipcie i
Sudanie, o których dowiedziałyśmy się sporo. Przy okazji odkurzyłam atlas
geograficzny dla dzieci z Myszką Miki i wędrowałyśmy paluszkiem po mapie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz