Na lutowy, jeszcze dość długi wieczór proponujemy Córkę Ewy
Honoré Balzaca, tym samym rozpoczynając cykl powieści kolejnego wielkiego, acz
nieco zapomnianego pisarza.
Nazwisko Balzaka, dla współczesnych, było przede wszystkim
mianem spowiednika serc i dusz kobiecych, człowieka, który, jak nikt przed nim,
zrozumiał i zanalizował kobietę, podchwycił ją i uwiecznił w jej wielkości i
małostkach, jej prawdzie i kłamstwach, i stworzył cały orszak niezapomnianych
postaci kobiecych.
Żona zaczęła w końcu znajdować pewną monotonię w tak dobrze
urządzonym Edenie. Doskonałe szczęście pierwszej kobiety w raju ziemskim
przyprawiło ją o mdłości, jakie sprawia zbyt długie sycenie się słodyczami, i
obudziło w hrabinie pragnienie, jak u Rivarola podczas lektury Floriana, aby
spotkać jakiegoś wilczka wśród tej pasterskiej idylli. Oto, jak się zdaje,
wiekuiste znaczenie symbolicznego węża, do którego Ewa zwróciła się
prawdopodobnie z nudów. Morał ten wyda się może nieco śmiały w oczach
protestantów, którzy biorą Genezę bardziej na serio niż sami Żydzi. Ale
położenie pani de Vandenesse da się wytłumaczyć bez figur biblijnych: czuła w
duszy olbrzymią niezużytą siłę, szczęście nie sprawiało jej cierpienia,
spełniało się bez trosk i niepokojów, nie drżała o jego utratę, objawiało się
co rano w tym samym niebieskim kolorze, z tym samym uśmiechem, z tym samym
miłym słowem. Żaden powiew, nawet zefiru, nie marszczył tego czystego jeziora:
pragnęłaby nieco sfalować tę taflę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz