Henryk Waniek jest jednym z tych twórców, obok których nie przechodzę obojętnie. Surrealizm w jego dziełach oraz widoczne inspirowanie się historią, filozofią, religioznawstwem i literaturą oraz doświadczeniami z życia przyprawionymi ironią i humorem sprawiają, że jego dzieła są niezwykłe i pozwalają na spojrzenie na wiele wydarzeń z boku, z innej niż zwykle perspektywy pozwalającej na obalenie wielu mitów, obdzierającej z przybranych masek. Jest on też autorem dwóch książek, którym miałam okazję patronować. Po „Pitagorasie na trawie”, „Martwej naturze z niczym”, „Wyprzedaży duchów” i „Sprawie Hermesa” czytanych jeszcze na studiach z wielką przyjemnością dzięki Wydawnictwu Forma sięgnęłam po „Notatnik i modlitewnik drogowy” (I i II) oraz „Miasto niebieskich tramwajów”. Za każdym razem odkładając jego książki czuję niedosyt i czekam na kolejne, które wpadną w moje ręce. To właśnie sprawiło, że nie mogłam przejść obojętnie obok „Ciulandii”, dzieła tak niepozornemu pod względem rozmiarów, że pochłonęłam je w jeden wieczór i odłożyłam do opisania. I właśnie to sprawiło, że przeleżała miesiąc pod stosem innych „do opisania”, bo nie rzucała mi się w oczy. Aż w końcu przyszedł ten czas, że trafiłam na książkę tak grubą, że ten stosik powoli zmniejszył się i w końcu dotarłam do książki, I tu pojawił się problem, bo o ile rozmiary są małe to nasycenie odwołaniami, bogactwo akcji jest niesamowicie duże. Henryk Waniek jest erudytą z niesamowitą swobodą bawiącym się z czytelnikiem w ukrywanie wątków. W procesie hermeneutycznym to od czytelnika zależy, ile tych tropów znajdzie, co odkryje, ile zrozumie, jak bardzo ten niedługi tekst będzie rozbudowany o dodatkowe światy, które są tu tylko sygnalizowane, ubrane w surrealistyczną szatę.
Sam tytuł „Ciulandia” odnoszący się do słowa „ciul” przysparzającego wiele
problemów związanych z odczytaniem i zrozumieniem go. Wokół niego z jednej
strony krąży przekonanie, że jest to wulgarne określenie mężczyzny, a z drugiej
upatruje się w nim określenia męskich narządów płciowych. To zderza się z
wyjaśnieniami Ślązaków, którzy w ciulu widzą osobę gapowatą, zwariowaną,
ofermę. I to znaczenie najlepiej odzwierciedla sposób użycia owego słowa w
książce Henryka Wańka. Ciulandia jest tu krajem tajemniczym, o którego istnieniu
wiedzę tylko jego obywatele i władcy, a tymi mogą zostać największe ciule,
czyli najbardziej niepozorni i najwięksi nieudacznicy. A wszystko przez to,
żeby samo jego istnienie nie wyszło na jaw, bo nie ma nic gorszego dla tajnej
narodowości niż jej ujawnienie.
Henryk Waniek zabiera nas w świat znanych nam realiów zmieszanych z
fantastycznymi, oderwanymi od życia. Mamy tu zadziwiająco zorganizowane społeczeństwo,
którego fenomen polega na ukrywaniu się, niezwykle zorganizowanej konspiracji i
do tego działaniu w taki sposób, żeby historia była przekazywana z okolenia na
pokolenie. Zwłaszcza, że jest, co utrwalać, bo nietypowi władcy Ciulandii to
postacie nietuzinkowe, będące kwintesencją zbioru wszelkich wad polityków, ale
zmuszonych do utrzymania tajności swojego istnienia.
Gdzie owa niezwykła kraina się znajduje? Gdzieś pomiędzy Polską, Czechami i Niemcami.
I to właśnie sprawia, że jej obywatele przechodzą z rąk do rąk oficjalnych
państw, są niczym odbijane piłeczki, które z jednej strony dbają o swoje
istnienie przez ukrywanie się, a z drugiej nie mogą wiele zdziałać, żeby nie
być jeszcze bardziej dyskryminowanymi. Ich życie toczy się wokół picia i
tracenia majątków oraz podejmowania głupich decyzji, a wszystko to widzimy na
tle jeszcze głupszych wydarzeń będących wynikiem rozporządzeń oficjalnie
istniejących krajów. To sprawia, że na swoich zachowaniach wychodzą całkiem
nieźle. Z perspektywy Ciulandii śledzimy zmiany zachodzące w XX wieku. A działo
się wtedy wiele ważnych, zadziwiających i smutnych rzeczy. Wchodzimy tu do
zdumiewającej, ale zarazem wyraźnej przestrzeni mającej swoją kulturę i
osadzonej historycznie, zależnej od wydarzeń na świecie i jednocześnie
odzwierciedlającej zmiany zachodzące na świecie.
„Bez tej konspiracji dawno byśmy zostali udręczeni przez bezdusznych sąsiadów.
Nasze istnienie było im solą w oku. A przy tym nie mieli pojęcia, że na ziemi,
której właścicielami się czuli, istnieje w najlepsze coś jeszcze drugiego. Coś
takiego, co jest rzeczywiście, ale nie chce rzucać się w oczy. Ludność, terytorium,
stosunki społeczne i gospodarcze tego kraju były ściśle tajne, podobnie jak
wszystko, czym tak żywo interesują się obce wywiady”.
Sam narrator też jest postacią zadziwiającą, bo stracił oficjalną posadę
nauczyciela, kiedy wymsknęło mu się, że Lwów jest tak samo radziecki jak Szczecin
polski. Możemy się domyślać, że zmiana jego miejsca zatrudnienia, pozbycia się
oficjalnego źródła dochodu miała miejsce jeszcze w czasach istnienia ZSRR.
Właśnie ta utrata pracy przyczyniła się do zatrudnienia go w ITHC, czyli
Instytucie Tajnej Historii Ciulandii (cóż za sugestywna nazwa) i właśnie z
perspektywy historyka, który zgromadził, uporządkował dane możemy wejść z
zadziwiające losy kraju, który przez wieki urywał swoje istnienie.
„Dzięki temu, że potrafiliśmy się dobrze ukryć, żadna obca armia, a tym
bardziej tajne służby, nie były w stanie nam szkodzić. Nie istnieliśmy na żadnej
mapie. Nie znali naszych granic, na których nam zresztą wcale nie zależało. I
tak jest nadal, pomimo że nasza ziemia od najdawniejszych czasów była
rozwleczona na co najmniej kilka państw, tytułującymi się legalnymi. A niechże
się tytułują. Nam to nie przeszkadza, dopokąd jesteśmy u siebie. W Ciulandii”.
Niby ukryty, a jednak istniejący, namacalny, z całym bagażem historii oraz
bogactwem kultury, którą wypada uwiecznić dla potomnych, bo nawet tajne (w może
zwłaszcza one) pastwa muszą mieć swoją historię przeplataną z tą oficjalną i
będącą wynikiem odmiennej perspektywy. To sprawia, że Waniek nie zabiera nas na
spacer po metropoliach, ale przydrożnych karczmach, ciuladzkich wioskach, w
których dzieje się więcej niż w Opolu czy Katowicach, które z perspektywy ciula
są nudne. Do tego o społeczeństwie i państwie decydują nie bogacze, ale ludzie
pozornie wypluci poza margines społeczny. Władcy używają kamuflażu bezdomności.
I ich świta jest utajniona, ministrów niewielu, żeby nie rozbudowywać struktury..
Do tego ograniczona biurokracja dająca większe pole do popisu zwykłym ludziom i
pozwalająca na większą inicjatywę.
Chronologicznie opowiedziana historia sprawia wrażenie ułożonych liniowo fresków
zabierających nas w różne miejsca i czasy. Widzimy pierwszych władców, pierwotną
nazwę, zmienianie jej, konspirację, a wszystko to na tle śląska przechodzącego
z rąk do rąk, rozdartego między różne kraje, które przez pryzmat tajnej
Ciulandii wydają się bardziej abstrakcyjne niż istniejące potajemnie państwo
oderwane od sezonowych mód politycznych, uwielbień partyjnych i dzięki temu
wolne, niedające się skrępować przez totalitaryzmy i ubrać w mundury obcych państw
i jednocześnie potrafiące wyciągnąć dla siebie jak najwięcej z rozgrywek
oficjalnie istniejących krajów.
„Ciulandia” to książka udowadniająca, że Henryk Waniek świetnie zna historię
regionu i pięknie, z humorem potrafi patrzeć na zmiany zachodzące na świecie,
pokazuje wszystko w krzywym zwierciadle, w którym te rozgrywki mocarstw
niewiele znaczą, są infantylną grą ludzi żądnych poklasku. Mieszkańcy tej
krainy wydają się być ślepi na zmiany, skupieni na sobie i swoich dążeniach,
żyjących po swojemu wbrew dążeniu socjalizmu (piłsudczyzmu/sanatyzmu i hitleryzmu)
i komunizmu oraz posługujący się specyficznym językiem pozwalającym na
konspirację prowadzącą do wolności i nieograniczania do żadnej przestrzeni. Władcy
tego państwa przypominają nieco Hermesa, będącego greckim bogiem, który nie
lubił ograniczeń i patronował też złodziejom: nie poddają się utartym
skojarzeniom, wychodzą poza schematy przywódców oficjalnie istniejących państw.
Wchodzimy tu w świat dekoracji Polski, Niemiec i Czech i pod nimi kryje się
sekretna monarchia z całym bagażem przepisów budowania państwa idealnego,
posiadającego niezawodną gospodarkę. Wszystko pokazane żartobliwie, pozwalające
na obnażenie paradoksalnych rozporządzeń. I wszystko z perspektywy historyka,
który zebrał dzieje monarchii tajnego państwa i ma za zadanie odtajnienie jego
istnienia.
Mamy tu ironiczne komentarze do wydarzeń politycznych, ale są też pięknie
pokazane przemiany społeczne. Wszystko to w formie opowieści pełnej metafor i
surrealistycznych obrazów historii
Ciulandii. Opowieść o kolejnych władcach przypomina akcję ni to powieści
sensacyjnej, ni kryminału, może wszystko jest otoczką do prowincjonalnej
zbrodni, intryg, utajniania ważnych spraw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz